Wojskiego opowieść o pojedynku Domejki z Dowejką [fr. „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza]

  • Frag. stanowi część księgi IV „Dyplomatyka i łowy”.
  • Ten zabawny fragment jest jednym z najbardziej znanych z „pana Tadeusza”.
  • Domejko i Dowejko mieli duży problem z podobieństwem swych nazwisk, gdyż to prowadziło do wielu nieporozumień (np.)
    • w czasie sejmiku, gdy przyjaciele Dowejki szukali zwolenników swego kandydata, jeden ze szlachciców, który nie dosłyszał dokładnie nazwiska, swój glos oddał na Domejkę,
    • podczas uczty wzniesiono toast za zdrowie Dowejki, po drugiej stronie stołu  zrozumiano, że chodzi o Domejkę ,
    • kiedyś w Wilnie jakiś pijany szlachcic został zraniony w pojedynku z Domejką, kiedy później spotkał Dowejkę zaatakował go myląc nazwiska i osoby,
    • największe nieporozumienie miało miejsce podczas polowania, kiedy obaj szlachcice strzelili jednocześnie do niedźwiedzicy, do której strzelali też inni, a ponieważ wielu miało takie same strzelby trudno było ustalić zwycięzcę, Domejko i Dowejko postanowili spór zakończyć pojedynkiem, uparli się ponadto, że będą strzelać do siebie przez skórę niedźwiedzia,
    • sekundantem został Wojski, ustalono czas i miejsce spotkania, a kiedy następnego dnia zwaśnieni zjawili się na miejscu pojedynku zauważyli, że Wojski pociął skórę niedźwiedzia na wąskie paski i zszył w długie padsmo, na jednym końcu, gdzie był ogon Wojski ustawił Dowejkę, na drugim – przy głowie Domejkę,
    • pozwolił im do siebie strzelać, ale odległość była ogromna i kule nie dolatywały do celu.
  • Wszyscy świadkowie pokładali się ze śmiechu, a przeciwnicy musieli się pogodzić.
  • Z czasem się zaprzyjaźnili, pożenili z siostrami przeciwnika i wspólnie na miejscu pojedynku zbudowali karczmę „Niedźwiadek”.
  • Narratorem jest sam Wojski Hreczecha, który był świadkiem (sekundantem).
  • We fragmencie ośmieszone zostały takie cechy szlachty, jak:
    • zapalczywość,
    •  skłonność do burd i bójek,
    • upór,
    • zawziętość,
    • zacietrzewienie.
  • W wierszu nie ma strof, wiersz ma charakter narracyjny.
  • Każdy wers liczy 13 sylab, aby zachować tę regularność poeta  dodawał lub usuwał w niektórych wersach sylaby (np. pjany).
  • Zastosowane rymy mają uklad parzysty.

Domejki i Dowejki wszystkie przeciwieństwa
 Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa
Bardzo niewygodnego. Bo, gdy w czas sejmików
Przyjaciele Dowejki skarbili stronników,
Szepnął ktoś do szlachcica: daj kreskę Dowejce!
A ten nie dosłyszawszy, dał kreskę Domejce.
 Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupejko:
Wiwat Dowejko! drudzy krzyknęli: Domejko!
A kto siedział w pośrodku, nie trafił do ładu,
Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu.

„Gorzej było. Raz w Wilnie, jakiś szlachcic pjany
   Bił się w szable z Domejką i dostał dwie rany;
Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu,
Dziwnym trafem z Dowejką zjechał się u promu.
Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką,
Pyta sąsiada: kto on? odpowie: Dowejko —

  Nie czekając, dobywa rapier z pod kirejki:
Czach, czach, i za Domejkę podciął wąs Dowejki.

„Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było,
Żeby na polowaniu tak się wydarzyło,
Że stali blisko siebie oba imiennicy.
 I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy.
Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu,
Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu:
Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób!
Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób?

    „Tu już krzyknęli: „Dosyć! trzeba raz rzecz skończyć;
„Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć:
„Dwóch nas, jak dwóch słońc, pono zanadto na świecie“, —
A więc do szerpentynek i stają na mecie.
Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą,
 To oni na się jeszcze zapalczywiej godzą.
Zmienili broń, od szabel szło na pistolety;
Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety;
Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę
Strzelać się, śmierć niechybna! prawie rura w rurę;
 Oba tęgo strzelali. — „Sekunduj Hreczecha!“
„Zgoda, rzekłem, niech zaraz dół wykopie klecha;
Bo taki spór nie może skończyć się na niczém;
Lecz bijcie się szlacheckim trybem, nie rzeźniczym:
Dosyć już mety zbliżać, widzę, żeście zuchy;
  Chcecie strzelać się, rury oparłszy na brzuchy?

Ja nie pozwolę. Zgoda, że na pistolety,
Lecz strzelać się nie z dalszej ani z bliższej mety,
Jak przez skórę niedźwiedzią. Ja rękami memi,
Jako sekundant, skórę rozciągnę na ziemi
I ja sam was ustawię. Waść po jednej stronie
Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie.“
Zgoda! wrzaśli; czas? — jutro; miejsce? — karczma Usza.
Rozjechali się. Ja zaś do Wirgiliusza —”

Tu Wojskiemu przerwał krzyk: Wyczha! Tuż z pod koni
 Smyknął szarak; już Kusy, już go Sokół goni.
Psy wzięto na obławę, wiedząc, że z powrotem
Na polu łatwo można napotkać się z kotem;
Bez smyczy szły przy koniach; gdy kota spostrzegły,
Wprzód, nim strzelcy poszczuli, już za nim pobiegły.
 Rejent też i Asesor chcieli końmi natrzeć;
Lecz Wojski wstrzymał, krzycząc: „Wara! stać i patrzeć!
Nikomu krokiem ruszyć z miejsca nie dozwolę;
Stąd widzim wszyscy dobrze, zając idzie w pole“.
W istocie, kot czuł z tyłu myśliwych i psiarnie,
Rwał w pole, słuchy wytknął, jak dwa różki sarnie,
Sam szarzał się nad rolą długi, wyciągnięty,
Skoki pod nim sterczały, jakby cztery pręty,
Rzekłbyś, że ich nie rusza, tylko ziemię trąca
Po wierzchu, jak jaskółka wodę całująca.
Pył za nim, psy za pyłem; z daleka się zdało,
Że zając, pył i charty jedno tworzą ciało:
Jakby jakaś przez pole suwała się żmija,

Kot jak głowa, pył z tyłu jakby modra szyja,
A psami jak podwójnym ogonem wywija.

  Rejent, Asesor patrzą; otworzyli usta,
Dech wstrzymali. Wtem Rejent pobladnął jak chusta,
Zbladł i Asesor, widzą — fatalnie się dzieje,
Owa żmija im dalej, tem bardziej dłużeje,
Już rwie się wpół, już znikła owa szyja pyłu,
 Głowa już blisko lasu, ogony gdzie! z tyłu!
Głowa niknie, raz jeszcze jakby kto kutasem
Mignął, w las wpadła; ogon urwał się pod lasem.

Biedne psy ogłupiałe biegały pod gajem,
Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem;
 Wreszcie wracają, zwolna skacząc przez zagony,
Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony,
I przybiegłszy, ze wstydu nie śmieją wznieść oczu,
I zamiast iść do panów, stały na uboczu.

Rejent spuścił ku piersiom zasępione czoło,
  Asesor rzucał okiem, ale niewesoło,
Potem zaczęli oba słuchaczom wywodzić:
Jak ich charty bez smycza nie nawykły chodzić,
Jak kot znienacka wypadł, jak źle był poszczuty
Na roli, gdzie psom chyba trzeba by wdziać buty,
Tak pełno wszędzie głazów i ostrych kamieni.

Mądrze rzecz wyłuszczali szczwacze doświadczeni;
Myśliwi z tych mów wiele mogliby korzystać,
Lecz nie słuchali pilnie. Ci zaczęli świstać,
Ci śmiać się w głos, ci, mając niedźwiedzia w pamięci,
 Gadali o nim, świeżą obławą zajęci.

Wojski ledwie raz okiem za zającem rzucił,
Widząc, że uciekł, głowę obojętnie zwrócił

I kończył rzecz przerwaną: „Na czem więc stanąłem?
A ha! na tem, że obu za słowo ująłem,
 Iż będą strzelali się przez niedźwiedzią skórę…
Szlachta w krzyk: To śmierć pewna! prawie rura w rurę!
A ja w śmiech, bo mnie uczył mój przyjaciel Maro,
Że skóra zwierza nie jest lada jaką miarą.
Wszak wiecie Waćpanowie, jak królowa Dydo
Przypłynęła do Libów i tam z wielką biedą
Wytargowała sobie taki ziemi kawał,
Który by się wołową skórą nakryć dawał;
Na tym kawałku ziemi stanęła Kartago!
Więc ja to sobie w nocy rozbieram z uwagą.

  „Ledwie dniało, już z jednej strony taradejką
Jedzie Dowejko, z drugiej na koniu Domejko.
Patrzą, aż tu przez rzekę leży most kosmaty,
Pas ze skóry niedźwiedziej, porzniętej na szmaty.
Postawiłem Dowejkę na zwierza ogonie   
Z jednej strony, Domejkę zaś po drugiej stronie.
Pukajcie teraz, rzekłem, choć przez całe życie,
Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie.
Oni w złość; a tu szlachta kładnie się na ziemi
Od śmiechu, a ja z księdzem słowy poważnemi
 Nuż im z ewangelii, z statutów dowodzić;
Niema rady: śmiali się i musieli zgodzić.

 

„Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił,
I Dowejko się z siostrą Domejki ożenił,
Domejko pojął siostrę szwagra, Dowejkównę,
 Podzielili majątek na dwie części równe,
A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek,
Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek“.