Młoda Polska [poezja wyrazem konfliktów i niepokojów ówczesnej epoki]

Historia nie tylko Polski, ale właściwie całej Europy, ba! – całego świata nawet – na przełom XIX i XX wieku spogląda okiem wyjątkowo łaskawym. Ta „wiekowa dama” złożona głównie z ludzi i zdarzeń (czasem wzbogacona jeszcze polityką) ukazuje nam koniec wieku XIX jako okres korzystny dla każdego chyba narodu. Dynamicznie rozwija się technika i nauki przyrodnicze, rozkwita kultura. Poprawia się sytuacja ekonomiczna wielu krajów i, co za tym idzie, znacznie podwyższa się standard życia ludzkiego. Następuje też stabilizacja polityczna. Świat zostaje wręcz zasypany wynalazkami. Nigdy wcześniej człowiek, odkąd tylko zasłużył sobie na zaszczytne miano „homo sapiens”, nie rozwijał się tak dynamicznie, jak właśnie ponad sto lat temu.
Czas — najbardziej złośliwy krytyk i najbezwzględniejszy sędzia ukazuje nam dziś epokę tę w wyjątkowo łagodnym świetle. Dlaczego więc, studiując literaturę ostatniego dziesięciolecia wieku XIX, spotykamy się głównie z przerażeniem, bezradnością i skrajnym pesymizmem?
Nie bez racji zwykło się uważać artystów za najbardziej wrażliwą i uduchowioną część ludzkości. Poeci po prostu musieli na wiele spraw patrzeć inaczej niż cała reszta społeczeństwa; głębiej odczuwali więc również przemiany wieku XIX, ze wszystkimi ich zaletami i wadami. Najsilniejszym uczuciem poety końca wieku okazał się „groźny tyran – Lęk”.
I właściwie nie powinno nikogo zdumiewać owo przerażenie, ów strach przed nowym, przed nieznanym. Artyści w gwałtownym rozwoju przemysłu widzieli przede wszystkim szybkie dążenie do upadku cywilizacji: Ikara wznoszącego się zbyt wysoko. Sytuacja taka musiała według nich doprowadzić do tragicznego finału. Poeci zauważyli to, czego nie widzieli zwykli, szarzy ludzie: że technizacja życia niesie ze sobą również i negatywne skutki. Mimo poprawy poziomu życia niektórzy ludzie stawali się coraz bardziej podli, agresywni, chciwi i niewrażliwi na nieszczęścia innych. Wprost proporcjonalnie do bogacenia się tzw. „burżujów”, kapitalistów rosło zubożenie warstw najniższych – chłopstwa i klasy robotniczej. Ale największe niebezpieczeństwo tkwiło w groźbie utraty indywidualizmu. Masowa produkcja ubrań, sprzętów, mebli oprócz tak pozytywnych stron, jak znaczne obniżenie kosztów produkcji, a więc i cen wyrobów, miała również negatywny aspekt. Ludzie tak samo ubrani, uczesani, pędzący w tym wyścigu o dobra materialne, zaczęli gubić się w tłumie, zlewać się w jedną szarą masę.
Twórczość artystów okresu Młodej Polski, bo tak ów niezwykły przedmiot naszych rozważań – przełom wieków – został nazwany, wyrażała właśnie te obawy i odzwierciedlała te negatywne skutki rozwoju cywilizacji. Jeden z najpopularniejszych poetów tamtego okresu – Kazimierz Przerwa-Tetmajer pisze: „Fałsz, zawiść, płaskość, mierność, nikczemność, głupota:/ Oto rafy o które łódź moja potrąca”. Liryk kieruje uwagę odbiorcy na problem istnienia najobrzydliwszych przywar ludzkich. Cechy współczesnego Tetmajerowi człowieka stały się tak powszechne, że rozpraszają poetę. Przeszkadzają mu w rozwijaniu poetyckich skrzydeł oraz własnej osobowości. Poeta uzmysławia sobie również, jak marnym pyłem jest człowiek, a jak potężną siłą jest przeznaczenie, los. Jego zdaniem: „konieczność jest wszystkim, wola ludzka niczym”. Tragiczne jest rozprzestrzenianie się zła i niemożność ucieczki przed nim. Bo gdy poeta zadał pytanie: „Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza, człowiecze końca wieku?”, zapytany jedynie „Głowę zwiesił niemy”, nie znalazłszy odpowiedzi…
Wraz ze zbliżaniem się końca wieku poetę modernistycznego prześladuje również wizja upadku świata i sądu ostatecznego. Wyobrażenie apokaliptycznego końca świata jest zwykle skrajnie pesymistyczne. Jan Kasprowicz w pełnym ekspresji utworze „Dies irae” pokazuje swoją wizję dnia gniewu bożego. Poeta zarzuca Bogu, że całe zło pochodzi od niego. Buntuje się więc przeciwko temu, który stworzył człowieka na swe podobieństwo – a więc, podłego, maluczkiego, chciwego. Wizja poety jest nie tylko pesymistyczna, jest katastroficzna.
Poezja polskich dekadentów odsłania również ich zwątpienie w Boga, w Jego moc i istnienie. Jest to rzecz o tyle niezwykła, że od czasów Mieszka I religijność przez wieki była wręcz narodową cechą Polaków. Lecz niewiara w Boga wydaje się uzasadniona, bo jak w Niego wierzyć, skoro wokół panoszy się zło, obłuda, głupota i nikczemność? Gdzie Go szukać? I w czym poszukiwać sensu życia?
Trudno powiedzieć, jak u młodopolskich poetów wygląda kwestia lęku przed śmiercią. Poezja ich raz świadczy wyraźnie o strachu, jakim napawa sama myśl o śmierci, innym razem traktuje ją jak coś zupełnie naturalnego, coś, co przytrafić się może każdemu w każdej chwili. Najczęściej jednak w poezji ostatnich dziesięciu lat wieku XIX śmierć jest czymś w rodzaju łaski, ucieczki, wybawienia, najwyższym dobrodziejstwem. Antoni Lange pisze o śmierci: „ze wszystkich rzeczy, które są w naturze,/ Śmierć mię dziś jedna swym urokiem nęci”. Kazimierz Przerwa-Tetmajer natomiast pragnie nie śmierci, a nirwany – stanu ciała i ducha, w którym człowiek pozbawiony jest wszelkich emocji i uczuć.
W trakcie czytania poezji sprzed pierwszej wojny światowej zauważamy, że poetów nękała również sama egzystencja, istnienie – i stąd też może płynęło pragnienie śmierci. Czucie, myślenie – a więc byt, życie sprawia ból; na przykład Staffowi, który stwierdza: „Gdy mnie już nie było, nagle myśli mglistość/ Rozbłyska w światła, które znów byt mi otwiera -/ Jestem! – I ból się budzi, ból, który popiera/ Niezwalczoną niewiarę moją w rzeczywistość”.
Bali się poeci także tego, że staną się niepotrzebni, a zatem przestaną być w ogóle zauważani, odróżniani od reszty ludzkości. Bali się, że zginą w tłumie. Dlatego starali się poezji wytyczyć jakieś nowe zadania; na tym polu jednak byli bezradni, pisząc bowiem o śmierci, beznadziejności, gubiąc wiarę w Boga i w człowieka, nie mogli wyzwolić żadnych pozytywnych uczuć w swych odbiorcach. A jednak Tetmajer pisze beztrosko, aczkolwiek nie bez goryczy: „i chociaż życie nasze nic niewarte,/ evviva l’arte!” Natomiast Lucjan Rydel, osławiony Pan Młody z „Wesela” Wyspiańskiego, śmiało oskarża współczesnych sobie poetów i gorzko pyta: „Kto z teraźniejszych ludzi się ośmieli/ Wian olimpijski na skroń wdziać oliwny?/ […]/ Duch w nas rozdarty sam sobie przeciwny,/ Próżno w szarzyźnie powszechnej się miota,/ Której na imię Nuda i Brzydota!”
Później jednak, gdy zaczyna się nowy wiek, a koniec świata nie nadchodzi, pesymizm modernistów wyraźnie słabnie i coraz częściej liryka składa hołd życiu. Szczególnie wcześnie Leopold Staff odrzuca konwencje dekadenckie, ogłaszając ostatecznie: „Znam gorycz i zawody, wiem co ból i troska,/ zwątpień mrok, tęsknot rozbicia,/ a jednak śpiewać będę wam pochwałę życia”.
Trudna jest analiza uczuć, trudno więc też jednoznacznie stwierdzić, jakie obawy, jakie troski wypływały z głębin liryki młodopolskich poetów, zwłaszcza, że twórczość ich była ogromnie zróżnicowana. Bez wątpienia można jednak powiedzieć, że jeśli poezja sprzed roku 1900 wyrażała niepokój i pesymizm twórców, to w XX już wieku, często ci sami poeci starali się zwalczać w sobie (i w swej liryce tym samym) dekadenckie nastroje sprzed paru lat. Wiersz znów miał stać się „przybrawszy rytm i dźwięki/ tak jasny jak spojrzenie w oczy/ i prosty jak podanie ręki”…
[IJ]