Zawsze przy czytaniu cyklu dziewiętnastu trenów Jana z Czarnolasu towarzyszą mi refleksje na temat śmierci. Nic zresztą bardziej naturalnego, ten bowiem właśnie gatunek – tren – jest z tematyką krążącą wokół zmierzchu życia ludzkiego najsilniej związany.
Lecz nie tylko treny poruszają ów czasem wrogi i smutny, a czasem przyjazny i łagodny temat. Poezja i proza od wieków boryka się z problemem śmierci, często zestawiając go w parze z rozważaniami o sensie ludzkiej egzystencji, o miłości, o otaczającym nas świecie, o rzeczywistości i fantazji. Tym bowiem właśnie jest literatura – odbiciem codziennego życia, od narodzin po sam kres (a czasem nawet i dalej) każdego indywidualnego bytu.
Częściej chyba jednak zdarza się poetom myśleć o własnym umieraniu, niż pisać o śmierci kogoś bliskiego. Dzieje się tak dlatego, że ból po śmierci człowieka, którego się kochało, jest tak wielki, że zbyt jest trudno o nim mówić, a cóż dopiero przemieniać go na strofy… Czasem jednak jest inaczej – właśnie pisanie o nieszczęściu przynosi ukojenie szybciej i skuteczniej niż cokolwiek innego. Nawet nieporadne pod względem poetyki przelanie bólu na papier może stać się – nie rozdrapaniem ran, ale – balsamem na nie.
A i tak, jako że i poetów było wielu, moglibyśmy w literaturze polskiej znaleźć dość dużo utworów żałobnych – trenów, elegii, epitafiów i innych.
Najlepiej jednak znane nam – pewnie trochę za sprawą lekcji języka polskiego – są utwory sprzed czterech wieków, poświęcone małej Urszulce Kochanowskiej. Treny ojca poezji polskiej są właściwie nie tylko pochwałą zmarłej i wyrazem żalu po jej stracie, ale są także owocem rozmyślań filozoficznych poety. Taki właśnie jest „Tren X”, który w głównej mierze stara się odpowiedzieć na pytanie właściwie bez odpowiedzi – co dalej, po śmierci?
Jakże inaczej śmierć postrzegana jest przez naszą noblistkę sprzed kilku lat, Wisławę Szymborską. Inaczej – bo jakby z innej strony – bo z punktu widzenia… kota. Mam na myśli, rzecz jasna, wiersz pt. „Kot w pustym mieszkaniu” – utwór nazywany przez znawców poezji elegią (choć ja mam troszkę inne zdanie) i który – wierzę, że kiedyś – będzie tak znany, jak na to zasługuje, a nie jak dziś – jedynie przez tych nielicznych, o których poetka mówi z prostotą: „niektórzy lubią poezję”.
Rozbieżności pomiędzy obu wierszami ujawniają się, co jest zrozumiałe choćby ze względu na tak ogromną różnicę w czasie ich powstawania, nie tylko w samym spojrzeniu na temat, jaki poruszają, ale również w ich kompozycji. „Tren X” bowiem jest wierszem o strukturze, powiedziałabym, zwartej, zwięzłej, jest krótki, sylabiczny, rymowany (układ rymów: aabb), z dość wyraźną, charakterystyczną dla literatury staropolskiej średniówką i jednakową liczbą sylab w każdym wersie (jest to trzynastozgłoskowiec). Można by jeszcze określić, z jakich stóp metrycznych się składa, lecz uważam, że zajęcie to ma większy sens przy charakteryzowaniu wiersza sylabotonicznego, dlatego pomijam tę czynność. Identycznie czynię analizując „Kota w pustym mieszkaniu”, tym bardziej, że pod względem akcentowania wiersz ten jest jeszcze bardziej urozmaicony. Jak to bowiem bywa najczęściej u współczesnych, wiersz jest utworem wolnym, nie posiada ani rymów, ani określonej liczby wersów w każdej ze strof, ani tym bardziej – średniówki. Wersy również nie są równe. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że oba utwory mają ze sobą niewiele wspólnego jeśli chodzi o formę.
A jednak podobieństwa znajdziemy również na poziomie stylistyki. Cztery wieki przemian w literaturze, historii, polityce i każdej innej dziedzinie życia to drobnostka w przypadku środków stylistycznych – tych sympatycznych chwytów poetyckich, jakie stosowali z równym upodobaniem Homer, Kochanowski, Naborowski, Mickiewicz, Staff czy Szymborska. Zarówno w „Trenie X” jak i w „Kocie w pustym mieszkaniu” tropów stylistycznych użyto stosunkowo niewiele. Wszystkie występujące w obu utworach środki są potrzebne do wyrażenia konkretnych uczuć lub podkreślenia jakiegoś faktu. Ta oszczędność w poetyzowaniu oczywiście nie pozostaje bez znaczenia przy ocenie subtelności i taktu obojga poetów.
W „Trenie X” najczęściej użytym środkiem jest zdrobnienie. Kochanowski pisze o małej córeczce (nie córce), łatwo więc zrozumieć, dlaczego poeta „spieszcza” rzeczowniki, które dookreślają dziewczynkę. Urszula znajdzie się w szeregach „aniołków”, albo oblecze się w słowicze „piórka”, albo oczyści się w czyśćcu ze „zmazeczki”.
Szymborska nie żegna się swym utworem z nikim skonkretyzowanym, nie pieści więc właściciela kota zdrobnieniami. Nawet obrażone kocie łapy są tylko łapami, a nie łapkami. Tyle tylko, że łapy te idą „pomalutku”.
Luki w występowaniu mniej subtelnych tropów semantycznych całkowicie rekompensują przede wszystkim epitety, tych bowiem jest najwięcej. Lecz jakże różnią się epitety zrozpaczonego ojca od epitetów obrażonego kota! Poeta bowiem używa tego środka przede wszystkim do określenia córeczki, Urszula jest „wdzięczna”, aniołkiem ma zostać „małym”, wyspy, na które popłynie, to „wyspy szczęśliwe”, jej myśli były „dziewicze”, a w razie reinkarnacji piórka przybierze „słowicze”. Epitety, jakimi operował w tym przypadku Kochanowski, były więc słodkie i sympatyczne. No, może z wyjątkiem tej „mary nikczemnej” w ostatnim wersie.
U Szymborskiej natomiast epitety spełniają trochę mniej wdzięczną rolę. Pomagają na przykład wyobrazić sobie mieszkanie „puste”, rękę „nie tę”, kroki „nie te”, „zwykłą” porę, której już nie ma, „uporczywą” nieobecność, „wszystkie” szafy, w jakich ON się nie schował i „obrażone” łapy, które nigdy GO już nie powitają…
Ilość epitetów jest więc w utworach podobna, znaczenie natomiast ogromnie różne.
Jeśli się uprzeć, to i porównanie się znajdzie, ale raczej u kota, któremu będzie się szło „jakby się wcale nie chciało” i który widzi, że „coś się tu nie odbywa/ jak powinno”, a nie u Urszulki.
Przenośne znaczenie nadaje odejściu do innego świata Charon, który „napawa zdrojem niepomnym” siedzącą na jego łodzi Urszulkę. Tak samo metaforą wydaje się wdrapywanie się na ściany – czynność, którą usiłuje wykonać kot z pustego mieszkania.
Nie ma za bardzo Jan z Czarnolasu możliwości spersonifikowania czegokolwiek, Szymborska natomiast uosabia łapy każąc im się obrazić. Można również uznać, że i sam kot jest nieco spersonifikowany, bo odczuwa – może niezupełnie tak jak człowiek, ale w każdym razie jakieś myśli i przeczucia przebiegają przez jego małą kocią główkę. Nie należy jednak, moim zdaniem, twierdzić pochopnie, że kot nie może tego wszystkiego, o czym pisze poetka, czuć tak po prostu, sam z siebie, po kociemu…
Najbardziej w obu utworach rzuca się w oczy peryfraza, w obu bowiem przypadkach nie mówi się wprost: zmarła, umarł, ale: „w którąś się krainę udała” i „był,/ a potem nagle zniknął”. I jeśli chodzi o środki stylistyczne, to podobieństwo między obydwoma utworami jest najwyraźniejsze. Nie brakuje również w wierszach symboli, bo np. „wyspy szczęśliwe” symbolizują królestwo niebieskie w takim sensie, jaki nadali mu chrześcijanie; Charon, choć jego źródło to mitologia starożytnych Greków, tu symbolizuje przede wszystkim przewodnika w tej trudnej drodze i przypomina bardziej mądrego Wergiliusza, przeprowadzającego przez piekło Dantego. „Piórka słowicze” natomiast mogą symbolizować nowe wcielenie Urszulki – najmłodszej w dziejach literatury poetki. Czynności kota również są symboliczne: „skoki, piski” to przecież symbol radości, „ręka, co kładzie rybę” odnosi się do osoby, która karmiła kota.
Nie sposób nie wspomnieć o pytaniach retorycznych, ponieważ „Tren X” cały właściwie składa się z nich. Jedynie ostatnie cztery wersy są prośbą, nie pytaniem. Kot natomiast nie pyta, a raczej stwierdza z rezygnacją: „co więcej jest do zrobienia”.
Zarówno w „Trenie X” jak i w „Kocie w pustym mieszkaniu” można by znaleźć jeszcze inne środki poetyckie, jednak myślę, że sens ma omówienie tych, które spełniają najważniejsze role w utworach, natomiast te przypadkowe, sporadyczne lub nie spełniające istotnych funkcji można pominąć.
„Tren X „zaczyna się słowami: „Orszulo moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała?”, i że jest to pytanie retoryczne, już wiemy. Pierwsze wrażenie po przeczytaniu tego wersu może być dziwne. Można odczuć, że Kochanowski sugeruje, że Urszulka się po prostu zgubiła, a właściwie to ojciec ją zgubił i ufa, iż ją odnajdzie, więc szuka. Może porównanie nie jest zbyt subtelne, ale to trochę tak, jakby się szukało kluczy wychodząc z domu – zaglądając do wszystkich kieszeni, szafek, szufladek. Podobnie kot – naiwnie szuka swojego opiekuna tak, jakby szukał zgubionej piłeczki: „Do wszystkich szaf się zajrzało,/ Przez półki przebiegło,/ wcisnęło się pod dywan i sprawdziło”
Ciekawe jest to, że podobnie po upływie kilkuset lat Broniewski traktuje śmierć – również córki – Anki; zwraca się do niej, operując nawet podobnym do Kochanowskiego stylem: „idę jak idą ślepi/ za tobą, któraś mi umknęła”.
W dalszej części utworu ojciec Urszulki snuje domysły, co też mogło się stać z duszą córeczki. Gdzie powędrowała, kto się nią zajął? Miłość ojcowska każe mu przede wszystkim wierzyć, iż dziecię tak ukochane i tak niewinne musi znaleźć drogę do raju, do nieba, na „wyspy szczęśliwe”. Zwierzak Wisławy Szymborskiej natomiast nie może mieć takich optymistycznych myśli, ponieważ nie jest aż tak „uczłowieczony”, by wierzyć w raj, prawdopodobnie nawet nie ma świadomości śmierci. Ale nie można przez to kota lekceważyć. Na tym właśnie polega krzywda stworzenia: kot instynktownie poczuje, ale nie zrozumie śmierci. Ojciec będzie rozpaczał, będzie go bolało, ale w końcu pogodzi się ze stratą, znajdzie ukojenie, zrozumie. Kot natomiast nie. Kot będzie szukał. Będzie ocierał się o zimne meble, z braku ciepłych nóg pana. Będzie wdrapywał się na niedostępne ściany, z braku miękkich kolan pana. Kot będzie czekał.
Kochanowski wierzy w talent i niewinność małej Urszulki, toteż, jeśliby miała przejść reinkarnację, to powinna wcielić się w postać ulubionego przez poetów ptaka – słowika. A jeśliby miała dostać się do czyśćca, to na pewno nie za grzechy popełnione przez siebie. Piekło natomiast w ogóle nie jest brane pod uwagę. Mogłaby jeszcze odejść tam, gdzie była przed narodzinami. Właściwie Kochanowskiemu jest obojętne, gdzie podziała się duszyczka jego córki, bo pewnie, gdziekolwiek by się znalazła, wszędzie na grzeczne pukanie odezwałaby się z rozczarowaniem, tak jak jej nakazał później Leśmian: „Nie, to Bóg, nie oni!”
Na koniec błaga poeta Urszulkę, by wróciła do niego, by pomogła ukoić jego ból. Wstrząsające jest to, że wszystko mu jedno, w jakiej postaci, czy formie ją zobaczy: „Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną!”
Utwór Szymborskiej nie traktuje śmierci jako pewnik i dlatego uważam, że nie jest elegią. Pisze: „umrzeć”, nie: „umarł” i tym samym czyni swój wiersz raczej hipotezą – możliwą, lecz nie pewną. Dzięki temu łatwiej czytelnikowi wczuć się w rolę kota, który przecież nie wie, że coś się stało, tylko czuje, że coś jest nie takie jak zwykle. Dla niego oczekiwanie na rękę, która głaszcze, jest oburzające, nie do pomyślenia, bo za długo trwa. Już pierwszy wers utworu zapowiada to naiwne oburzenie zwierzęcia. Wyraźnie poetka solidaryzuje z kotem, pokazuje, jak bardzo można kota skrzywdzić umierając. Bo przecież „Umrzeć – tego nie robi się kotu”. Być może chodzi o coś więcej, może wiersz pozwala zrozumieć komuś, kto myśli, że jego życie nie ma sensu i nie jest nikomu potrzebne, że jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto czeka i tęskni, ktoś, kogo można skrzywdzić odchodząc, nawet jeśli nigdy by nam do głowy nie przyszło, że ten ktoś może w ogóle zauważyć naszą nieobecność.
„Bo co ma począć kot/ w pustym mieszkaniu” – to ostatnia myśl poetki, bo w kolejnych wersach czuje, widzi i myśli kot. Kot ten nie rozumie istoty śmierci, wciąż jest pewien powrotu pana. Wsłuchuje się z nadzieją w kroki na schodach, chociaż „to nie te” kroki. A jednak wyczuwa instynktownie, że coś jest nie tak, że fizycznie nic się nie zmieniło, a jednak wciąż uparcie czegoś brakuje.
Nauka lubi dowodzić, że zwierzęta bezbłędnie i wyraźnie wyczuwają śmierć, kot Szymborskiej jest jednak na tyle „uczłowieczony”, że nie jest niczego pewien. Może ją odczuwa jak inne zwierzęta, ale nie rozumie, nie wie jakie są jej konsekwencje. Zresztą sama Szymborska w innym utworze pisze: „Ciesz się rozumie, instynkt też się myli”. Tak chyba właśnie jest w przypadku kota – instynkt nie mówi mu, że nie ma sensu szukać i czekać, a papiery można rozrzucać bez trwogi, że złamało się zakaz. Kot naiwnie cieszy się na myśl o udawaniu obrażonego, gdy wróci pan. Ale powrotu tego wyczekuje i spodziewa się. Układa plan – za karę nie pokaże jak się cieszy: „Żadnych skoków, pisków”, ale tylko na początku – a potem będzie można sobie pozwolić na wielkoduszność i okazać radość.
W niepewności pozostawia nas poetka, co dalej stanie się z kotem: czy przywyknie do nieobecności pana, czy też przyjdzie mu podążyć w ślad za nim?
Tym, co łączy oba utwory, jest nie tylko motyw śmierci i precyzja słowa poetyckiego. Po pierwszej lekturze obu wierszy wydaje się, że są one do siebie podobne w bardzo małym stopniu. Ale po głębszej refleksji okazuje się, że zbieżności jest więcej. Elementem, który najsilniej wiąże te dwa utwory okazuje się pragnienie powrotu – w trenie – Urszulki, w wierszu Szymborskiej natomiast właściciela kota. Różnica natomiast tkwi przede wszystkim w świadomości podmiotu lirycznego, w jakim stopniu powrót ten jest możliwy.
Poezje łatwiej może się czyta niż rozumie, jednak Kochanowskiego znamy już tak długo, Szymborska natomiast posługuje się słowem tak jasnym i precyzyjnym, że interpretacja obu utworów nie powinna sprawiać nikomu zbyt wielkich problemów (wszak utwory są dwa, a interpretacji może być wiele). Zwykle nie lubi się tego, czego się nie rozumie, więc myślę, że do obu utworów, choć tak dalekich sobie w czasie, można podchodzić z sympatią. Treny należą już do klasyki, ich kunszt literacki jest niewątpliwy, do mnie jednak bardziej trafiają współczesne wiersze.
Motyw śmierci w poezji jest tym, co zawsze zmusza do zatrzymania się na chwilę, przystanięcia i zastanowienia się nad życiem, światem, sobą. Jest zarazem tak uniwersalny, że nie tylko dwa utwory: „Tren X „i „Kot w pustym mieszkaniu” uświadamiają jak wielką dla tych, co zostają, stratą jest każda śmierć i jak cenne jest życie każdego człowieka. Każde życie trwa bodaj przez chwilę i o tę chwilę śmierć z życiem przegrywa – jak mówi Szymborska w innym utworze: „Nie ma takiego życia,/ które by choć przez chwilę/ nie było nieśmiertelne./ Śmierć/ zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona./ Na próżno szarpie klamką/ niewidzialnych drzwi./ Kto ile zdążył/ tego mu cofnąć nie może”.
[IJ]