„I tak szedł dzień za dniem, tydzień za tygodniem (…) w ciężkiej i bezustannej pracy, aż mu z wolna przycichła dusza i jakby skrzepła na lód, że zgoła niepodobny był do dawnego. Dziwowali się temu ludzie i różnie o tym mówili. Ale to było jeno z wierzchu, dla ludzkich oczów, bo na wnątrzu całkiem było różnie — jako w tej wodzie bystrej i głębokiej, którą mróz w lody okuje i śniegi przysypią — a bełkocze cięgiem, szumi, huka, że ani człek się spodzieje, kiej pęknie powłoka i wody luną… Tak ci było i w nim; robił, harował(…), marnego słowa nie rzekł nikomu, nie wyrzekał i jakby o wszystkich krzywdach zapomniał. (…) On zaś ani słowa nie rzekł, źle mu jest czy dobrze, z roboty wracał prosto do domu, o świtaniu się zrywał (…). Sam czuł, że wieś wciąż się nim zajmuje, że go pilnują i śledzą na każdym kroku jak złodzieja, jakby się zmówili na niego — nieraz bowiem spostrzegał przyczajone za węgłami oczy, nieraz czuł, jak się oglądają za nim, jak lecą ciekawe, chwytne spojrzenia, co rade by do dna duszy sięgnąć i wypatroszyć ją z każdego zamysłu, i przejrzeć na wskroś. Bolały go te oczy, bo jakby świdrem szły przez duszę, srodze bolały.
— Nie przegryziecie, ścierwy, nie przegryziecie — szeptał nienawistnie, zacinając się w coraz sroższym gniewie na wszystkich, że jeszcze bardziej unikał ludzi.
— Nie potrzeba mi nikogo.(…) I prawdę rzekł, że ledwie ze sobą poradził, prawdę; wziął się był mocno w garść, skiełznał duszę niby w ten kantar żelazny i trzymał krzepko, nie popuszczał z uwięzi — ale już mu coraz częściej mdlała dusza z utrudzenia i coraz częściej chciało mu się ciepnąć wszystko i zdać na dolę. Zła będzie czy dobra — zarówno mu było, bo życie mu mierzło i przeżerał go smutek — głęboki smutek, co jak ten jastrząb wczepił się w serce pazurami i darł, i ozdzierał.
Ciężko mu było w tym jarzmie, ckno, ciasno i duszno, jak temu spętanemu koniowi w zagrodzie, jak temu psu na łańcuchu, jak… że i nie wypowiedzieć! Czuł się jako to drzewo rodne, obłamane przez wicher i na zagładę skazane, a schnące powoli w samym środku kwitnącego, zdrowego sadu.
Władysław Stanisław Reymont – „Chłopi”, Tom I, PIW, Warszawa 1982, ss. 216-218.
Literatura od zarania dziejów uczy, bawi i kształtuje ludzkie osobowości. Takie jest jej zadanie. Opisywanie piękna lub brzydoty, dobroci czy okrucieństwa ludzi, ich siły czy słabości budzi w nas gniew, przywraca wiarę, zmusza do zastanowienia.
Przytoczony fragment powieści „Chłopów” uczyniłam punktem wyjściowym moich rozważań na temat kondycji człowieka, jego umiejętności walki z przeciwnościami losu. Bohaterem jest Antek, młody gospodarz, silnie związany ze społecznością wiejską. Porywczy i zazdrosny. Nie tylko o Jagnę, ale też o ziemię, o dziedziczenie, znaczenie w rodzinie. To buntownik przeciwko ojcu, niewierny mąż, kochanek Jagny, człowiek załamany w chwili, gdy traci swą pozycję i musi opuścić dom rodzinny. Miłość i nienawiść zmieniają go. Nie potrafi jednak odejść ze wsi. Uparty i dumny ma silne poczucie własności. Pozornie tylko lekceważy opinię otoczenia (boleśnie odczuwa izolację społeczną spowodowana związkiem z macochą). W końcu dochodzi do wniosku, że normy określające współżycie w gromadzie i dla niego są nadrzędnym nakazem. Poczucie więzi z wiejskim środowiskiem jest dla Antka ważniejsze niż względy osobiste i uczuciowe.
Ten zanik uczuć, które wobec walki o byt tępieją może denerwować, ale wywołuje także refleksje dotyczące prawdy o człowieku.
Człowiek ciągle staje wobec tysięcy wyborów, jakie niesie ze sobą życie, próbuje, doświadcza, załamuje się lub podnosi głowę. Raz dosięga go nędza i ubóstwo, raz szczęście i bogactwo. W ekstremalnie trudnych warunkach, w sytuacji gdy człowiek walczy o przeżycie bardzo często wybór pomiędzy człowieczeństwem a szansą na przetrwanie pada na to drugie.
Jaki więc przypisać charakter człowiekowi? Czy można powiedzieć, że jesteśmy egoistami zapatrzonymi w nasz własny interes, czy wręcz przeciwnie – jesteśmy istotami zdolnymi do wielkich czynów?
Nikt nie da nam jednoznacznej odpowiedzi. To od nas zależy, czy swoimi czynami wprawimy innych w zdumienie wynikające z podziwu, czy z odrazy.
Chciałabym także przedstawić przykłady „mojej walki” we współczesnym świecie, wśród rówieśników, rodziców oraz otaczającej mnie rzeczywistości, bo przecież codziennie jestem narażona na pokonywanie przeciwności losu i każdego dnia „toczę walkę”.
W szkole staram się nie rezygnować, gdy coś zaczyna być nie tak. W domu bronię swojego zdania, próbuję wykorzystywać wszystkie szanse, jakie przynosi mi los. I mimo że nieraz poprzeczka stoi dla mnie za wysoko – nie boję się wyzwań.
Uważam, że warto walczyć, nieraz zacięcie bronić swoich racji, gdyż to owocuje nie tylko zdobyciem poważania, ale również ogromną satysfakcją i poczuciem spełnienia.
Człowiek sam dla siebie jest zagadką. Nie zawsze potrafimy zrozumieć naszą naturę, nie zawsze potrafimy poznać siebie. “Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – twierdzi Wisława Szymborska i trudno naszej noblistce nie przyznać racji.