Każdy potrzebuje Boga. W jednej lub innej formie. Mimo tego żyjemy, jakby Go nie było, nie istniał. Nie szukamy Go, a chcemy Go znaleźć. Nie zastanawiamy się nad sensem życia, a chcemy go poznać i zrozumieć.
Żyjemy w czasach, gdy takie rzeczy wydają nam się błahe, gdy „nie mamy na nie czasu”. Poszukujemy wtedy zazwyczaj czegoś, co usprawiedliwi wszystko co robimy, wszystko co się wokół nas dzieje. Myślimy o tym, ale tylko powierzchownie. Nie szukamy. Nie kopiemy głębiej. Próbujemy zrozumieć Go bez poświęcania Mu uwagi. Jednak nie rozumiemy, że jest to niemożliwe. Ale wtedy nas to uderza. Kiedy? Gdy się najmniej spodziewamy. Wyczuwamy wtedy tą więź, jakby nadprzyrodzoną, a jednak tak zrozumiałą, znaną i bliską. Rozumiemy, że to nie my szukaliśmy Jego, tylko On nas. Jakby musiał nas poznać na nowo – zobaczyć kim się staliśmy, zanim się ujawni. Tak jak rodzic czasem musi odkryć dopiero kim jest jego dziecko, tak i nasz Ojciec Niebieski musi poznać nas na nowo.
W moim przypadku taki moment nastąpił podczas I Spowiedzi Świętej. Mimo tego, że bardzo się wtedy bałam, poczułam coś dziwnego. Tak jakby, w pewnym momencie, ktoś mnie przytulił. Jakbym nie była tam sama. Jakby ktoś próbował mi pomóc, mnie pocieszyć. Wyszłam z kościoła z łzami na policzkach, ale były to łzy szczęścia, które przepełniało moje serce. I to wtedy właśnie Go znalazłam… albo aby sprecyzować – On znalazł mnie.
Julia Sz. 8c