- Wiersz powstał w Warszawie, podczas Wielkanocy, w 1943 roku.
- Data ta łączy go z czasem ostatecznej likwidacji getta przez hitlerowców (w kwietniu i maju 1943 roku trwało powstanie wywołane przez członków Żydowskiego Organizacji Bojowej).
- Poeta był świadkiem koszmaru wojennego.
- Pochodzi z tomu „Ocalenie”.
- Zaliczany jest do liryki opisowo-refleksyjnej.
- Oparty jest na myśli, a nie stereotypie pisania o wojnie.
- Podmiotem lirycznym jest mężczyzna, co poświadczają formy osobowe „
- Poeta skojarzył w nim dwa odległe w czasie, a bliskie w wymowie obrazy.
- Pierwszy to spalenie Giordano Bruno w XVI wieku, drugi to obraz płonącego getta.
- Oba obrazy nazwać można „męczeńskimi stosami”, oba obrazy dotyczą tragedii ludzkiej i okrucieństwa ludzi wobec innych.
- Obrazy zbudowane są na ostrym kontraście.
- Stracenie Bruna nie zakłóca barwnego, radosnego życia na rzymskim placu pełnym owoców, kwiatów i wina.
- Także i obraz getta nie dociera do wesołych tłumów w niedzielny czas odpoczynku.
- Poeta zestawia śmierć ginących w powstaniu z wydarzeniem odległym o kilkaset la, spaleniem Giordana Bruna.
- Ten zabieg pozwala na wydobycie niezwykle ważnej problematyki dotyczącej moralnej odpowiedzialności poety w świecie przemocy.
- Miłosz pokazuje obojętność większości ludzi wobec niesprawiedliwości, samotności i nieszczęściu bliźnich.
- Swym utworem protestuje, nie zgadza się z postawa bierności, np. „wspomniałem” i „myślałem”.
- Wiersz zbudowany jest na zasadzie monologu, przeplatanego dygresjami osoby mówiącej.
W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.