24 sierpnia 1836 roku Słowacki wyruszył z Neapolu w podróż na Wschód. Niezwykła orientalna przyroda Ziemi Świętej i innych krajów Wschodu podziałała silnie na poetę swym pięknem, a wyrazem jego stanu emocjonalnego i pewnych refleksji stał się utwór „Hymn” napisany 20 października 1836 roku „o zachodzie słońca na morzu przed Aleksandrią”.
Słowacki zatytułował go „Hymn”, jednak nie zachowuje on założeń gatunkowych, nie znajdzie tu czytelnik wzniosłej, pełnej patosu powagi, wyrazu kultu Boga czy charakterystycznego dla hymnu uwielbienia Stwórcy. Niektórzy wskazują, że jest to pieśń.
Wiersz przesycony jest zadumą, kontemplacją uczuć i myśli, a wszystko to wywołane jest pięknem natury, samotnością , tęsknotą za ojczyzną i bliskimi.
„Hymn” można traktować jako pełną szczerości rozmowę poety z Bogiem i wyznanie najgłębszych uczuć, skrywanych przed ludźmi i światem. To bardzo intymny, osobisty wiersz, który przypomina żarliwą modlitwę człowieka powierzającego Bogu swe troski, smutki, cierpienia i niepokoje.
Poetę przenika głęboki smutek, choć piękno natury powinno go raczej cieszyć, dlatego niejako tłumaczy się z tego faktu Bogu, odczuwa zachwyt wspaniałościami będącymi wokół, ale nie przezwycięża to dręczącego go smutku. Nie chce innych obarczać tym smutkiem czy wzbudzać ich zainteresowania, dlatego, ze względu na potrzebę zwierzeń, otwiera się przed Bogiem, który jako jedyny potrafi zrozumieć osamotnienie, bezmiar tęsknoty za ojczyzną i najbliższymi. Pogrążą się także w rozważaniach na temat przemijania, wieczności i bólu, że kości jego po śmierci nie spoczną w ojczystej ziemi.
Podobnie, jak w innych utworach, zachwyca forma artystyczna, bogata metaforyka („Na tęczę blasków, którą tak ogromne Anieli twoi na niebie rozpostarli”), epitety, porównania, peryfrazy, a podporządkowane jest to autentycznej sile przeżycia.
Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
Smutno mi Boże!
Jak puste kłosy, z podniesioną głową,
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu:
Ale przed tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi Boże!
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi Boże!
Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi Boże!
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi Boże!
Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom:
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił, popiołom…
Więc że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi Boże!
Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi Boże!
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi Boże!