Leżę i myślę wpatrzony w słoneczne, bezchmurne niebo. Nadeszła wiosna – najpiękniejsza pora roku. A ja – na środku pachnącej łąki, zielonej krainy kwiatów pochłonięty jestem zupełnie czym innym. To tu, to tam przemierzam mój własny, cudowny świat marzeń. Widzę przelatujące ptaki, uciekającego zająca, czuję woń mleczy, stokrotek, fiołków, słyszę szum wody w pobliskim strumyku, ale jestem daleko. Mam swój azyl, zakątek, raj. Nagle padają na mnie promienie tarczy słonecznej. Gwałtownie budzą mnie z półsnu, siłą wyrywają z pięknego świata, gdzie nie ma przemocy, zabójstw, a w którym panuje miłość, przyjaźń, szczęście. Tam nie pada deszcz, nikt nie zna parasolek, ciągle grzeje słońce. Gdzieniegdzie można się skryć w cieniu palm, zaś wieczorem zobaczyć piękny zachód słońca. A przecież tyle razy mama mówiła mi, abym nosił okulary przeciwsłoneczne! Znów ich jednak zapomniałem i teraz tego żałuję.
Życie to nie bajka, życie jest trudnym, wielkim biegiem, maratonem, który trzeba ukończyć, dobiec do mety. Aleksander Dumas powiedział: „Życie jest wspaniałe, należy tylko spoglądać na nie przez właściwe okulary”. My, idealiści, jesteśmy zaś integralną częścią świata, każdego kontynentu, państwa, miasta, środowiska – skarbem planety Ziemi, zdecydowanym krokiem wkraczającym w XXI wiek. Jedyni w swoim rodzaju, oryginalni, dumni i wartościowi pędzimy naprzód nie zatrzymywani przez nikogo. Jesteśmy optymistami wpatrzonymi w świetlaną, pomyślną przyszłość, czasami dziwni, niezrozumiali przez innych, przemierzamy „świata różne krainy”. Bujamy w obłokach, wszystko idealizujemy, ale jesteśmy szczęśliwi. Nasze życie ma sens, kochamy zieleń – kolor nadziei, a przede wszystkim wielbimy swoich poprzedników, nawet pomimo tego, że często ponosili klęskę. I tak po kolei odwiedzamy Greka Ikara, Wokulskiego, doktora Tomasza Judyma, Hamleta czy Christiane F. Wszystkich darzymy szacunkiem, podziwiamy, naśladujemy, ale bogatsi o nowe doświadczenia pragniemy zrealizować swoje cele, nie powtarzać ich błędów, z dżokejką lub okularami przeciwsłonecznymi, wiosną i latem kontaktujemy się z „naszymi kolegami” dzięki literaturze.
Wyruszamy w daleką podróż. Nie zastanawiając się ani przez chwilę wchodzimy na pokład superszybkiego Concorde’a i lecimy na Kretę, aby spotkać pierwszego idealistę i marzyciela – syna budowniczego greckiego, Dedala. Ikar jest zwykłym nastoletnim chłopakiem. Wysoki blondyn sprawia wrażenie inteligentnego, a zarazem trochę zwariowanego młodzieńca. Wraz z ojcem chce uciec z kraju króla Minosa. W tym celu robią skrzydła z piór ptasich sklejonych woskiem. Ojciec ostrzega syna przed lotem, aby nie wznosił się zbyt wysoko, gdyż promienie słoneczne stopią wosk, pióra odpadną i wówczas zginie. Ikar, całkowicie pochłonięty lotem, zupełnie jak ptak poznaje nieziemskie przestworza, „zatopiony” w swoich marzeniach zapomina o przestrogach Dedala. Ginie zniszczony przez słońce. Marzenia, iluzje, złudzenia zgubiły go, ale udało mu się zgłębić tajemnicę niebios, osiągnąć cel, spełnić się, a to jest najważniejsze w życiu każdego marzyciela, idealisty, a nawet „szarego” człowieka. Jego życie miało więc sens, wypełnił misję, a „życie bez sensu jest torturą niepokoju i próżnych pragnień, jest łodzią pragnącą morza i jednocześnie obawiającą się go” (Edgar Lee Master).
My – młodzi, jesteśmy podobni do Ikara. Ambitni, sięgamy po szczyty, bierzemy udział w „wyścigu szczurów”, gdzie każdy z nas jest inny, oryginalny na swój własny sposób. Często przeceniamy swoje siły i przegrywamy konfrontując marzenia, ideały z szarą, okrutną rzeczywistością. Powszechnie znanym truizmem jest stwierdzenie, że każdy z nas potrzebuje miłości. Miłość zmienia oblicze świata, czyni go pięknym i wartościowym. Stanisław Wokulski mówił: „A jednakże ten Don Kichote był szczęśliwszy ode mnie. Dopiero nad grobem zaczął budzić się ze swych złudzeń… A ja…” Ten sympatyczny przedsiębiorca zapragnął stać się kimś więcej, niż zwykłym obywatelem czy dorobkiewiczem. Chciał zdobyć serce zimnej i bezwzględnej Izabelli Łęckiej „egzystującej w świecie wiecznej wiosny”. Ale Izabela nie czuła żadnej sympatii w stosunku do Wokulskiego, przeciwnie – gardziła „pniem z czerwonymi rękoma”. Wokulski zaś beznadziejnie kochał się w niej, idealizował ukochaną, próbował popełnić samobójstwo. Nie dostrzegał przy tym realiów; tego, że jego ukochana była zimną, dumną i wyniosłą kobietą (bądź „antykobietą”). Jego miłość jest platonicznym, nieodwzajemnionym uczuciem, które całkowicie zawładnęło Wokulskim. Miłość Stanisława do Izabeli trwała wbrew jego mądrości, miał on bowiem serce romantyka, ale umysł pozytywisty. Mówił: „…któż to miłość przedstawił mi jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennymi kobietami, a szukać niepochwytnego ideału? Miłość jest radością świata, słońcem świata, wesołą melodią na pustym, a ty co z niej zrobiłeś?… żałobny ołtarz”. Wokulski ponosi życiową klęskę, jak wszyscy jego romantyczni poprzednicy. Jest idealistą, marzycielem nie potrafiącym realnie ocenić rzeczywistości.
Ale miłość jest potężna, „miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku” – napisał św. Paweł z Tarsu w „Liście do Koryntian”. Gdy człowiek się zakocha, to jest całkowicie zawładnięty przez to wszechmocne, piękne uczucie. Jeden z bohaterów opowiadań Hłaski powiedziałby do ukochanej:
„Powierzam Ci moją duszę,
Bez żalu ani łez
Bez szlochu ani płaczu
Nie boję się już miłości
Twoje piękno mnie przyciąga
Twoje światło zaspokaja moje pragnienie
Odzyskuję smak życia
Gorzki… Ale ja kocham życie”.
Konfrontacja młodzieńczych marzeń i ideałów z szarą, brutalną rzeczywistością jest straszna. Związek chłopaka i dziewczyny zostaje zniszczony. „Pierwszy krok w chmurach” pozostaje marzeniem, iluzją. Młodzi idealizują otaczający ich świat, chcą postrzegać go tylko w ciepłych barwach, zapominając o czerni i szarości… Kochają życie, kochają się wzajemnie, a jednocześnie nie zdają sobie sprawy ze wszechotaczającego ich zła, zawiści. Czy są naiwni? Być może. Trudno jest im się znaleźć „na najlepszym (o zgrozo!) z możliwych światów”. Czyżby i Gottfried Leibniz – filozof niemiecki był idealistą? Czy Bóg stworzył rzeczywiście świat najlepszy z możliwych? Bohaterka reportażu, Chrisiane F. z „My dzieci z dworca ZOO” zdaje się temu zaprzeczać. Marzy ona o kopalni wapieni, odległej krainie, gdzie nie byłoby niczego z ziemi – zła, kapitalizmu, bezdusznego systemu: Christiane F. należy do grona niepoprawnych idealistek, dobrze wie, że jej wizja życia jest nieosiągalnym marzeniem:
„W tej niesamowitej dolinie jesteśmy zupełnie sami: […] nie dochodzi tu żaden dźwięk z zewnątrz […] zawsze sobie wyobrażamy, że po zakończeniu eksploatacji kupujemy tę kopalnię. Wybudowaliśmy sobie na dole chałupy, założyliśmy olbrzymi ogród, trzymamy zwierzaki i mamy wszystko czego trzeba do życia. Jedyną drogę prowadzącą na dno kopalni chcielibyśmy wysadzić w powietrze. Bo i tak nie mielibyśmy ochoty wrócić kiedykolwiek na górę”.
Christiane tak naprawdę nie wierzy w to, co mówi. Jest świadoma, że będzie musiała dalej egzystować na Ziemi – planecie ludzi małych, dużych, dobrych, złych, realistów, idealistów, marzycieli. Idealizm ponosi zdecydowaną klęskę, wyjściem awaryjnym w przypadku Christiane stają się narkotyki. To one są wielkim triumfatorem XX wieku, stulecia komputerów, telefonów komórkowych, odrzutowców, internetu, muzyki elektronicznej. A w takich realiach istniejemy my – idealiści, marzyciele, rozdarte sosny, czujemy się zagubieni, opuszczeni w tej trudnej i okrutnej podróży…
Symbol rozdartej sosny – doktor Tomasz Judym całe swoje życie poświęcił biednym i chorym, rezygnując z miłości do Joasi. Bohater „Ludzi bezdomnych” jest idealistą, outsiderem, innym niż pozostali. Opuszczony w pracy społecznej przegrywa, jako że działa w osamotnieniu, bez wsparcia jakiejkolwiek innej osoby.
My, idealiści, nie możemy także zapominać o złożeniu wizyty Hamletowi bohaterowi szekspirowskiej tragedii. Pewnie niejeden z nas zadaje sobie pytanie: „Być albo nie być”. Hamlet stanął w obliczu trudnego zadania. Miał pomścić ojca i zamordować jego zabójcę Klaudiusza. Jednak refleksyjna natura duńskiego królewicza zdecydowanie odrzucała zło. Hamlet czuje się „rozdarty” zagubiony w ziemskim świecie, szuka prawdy, waha się, jest niezdolny do czynu. Postawę Hamleta krytykuje Zbigniew Herbert w „Tronie Fortynbrasa”. Poeta żegna duńskiego księcia, który „nie umiał żadnej ludzkiej rzeczy, nawet oddychać”, „tak czy owak, musiał zginąć”, gdyż „nie był do życia”.
Idealizować, czy nie idealizować – pozwolę sobie strawestować to hamletowskie pytanie. Ideały są jak gwiazdy, i jeśli nawet nie można ich dosięgnąć, to należy się wg nich orientować. Życie idealisty jest jednak ciężkie, jako że z góry większość z nich skazanych jest na niepowodzenie. Przekonał się o tym Zenon Ziembiewicz, bądź też Krzysztof Kamil Baczyński. W pogoni za karierą, biegnąc po wyboistej, trudnej drodze sukcesu, czołowy bohater „Granicy” Zofii Nałkowskiej „zgubił” swoje młodzieńcze ideały, zmienił poglądy, stał się inny. Przedstawiciel pokolenia Kolumbów był świadom swojego losu. Czekała go już tylko walka z bronią w ręku i śmierć. Szkło bolesne z wiersza „Niebo złote ci otworzę” uniemożliwia stworzenie bajkowego, arkadyjskiego świata. Psychika Baczyńskiego i innych, którzy doświadczyli okrucieństw wojny, skażona jest przez wojenne wspomnienia. Prośba do ukochanej o wyjęcie owego szkła z oczu wydaje się czymś niemożliwym…
Świat jest jak labirynt, w którym trzeba starać się znaleźć to jedno wyjście. Jeśli się błądzi, można się zawieść, stracić siebie – zrzucić „starą skórę” i przystosować się, przestać być oryginalnym. To prawda, że każdy się zmienia, tak jak moda, a wszystko pod wpływem świata, trudnej rzeczywistości. Być idealistą znaczy tyle, co być nonkonformistą, niesłychanie odważną jednostką kroczącą własnymi ścieżkami. Dlatego też i my – współczesna młodzież, wśród której jest wielu idealistów, pragniemy rzeczy nieosiągalnych jak Ikar, jesteśmy spragnieni miłości jak Wokulski, zagubieni jak Hamlet, rozdarci jak Judym, poszukujący przyjaźni jak Mały Książę. Żyjemy na swojej własnej, pięknej planecie, asteroidzie 8612 wśród baobabów, tej jednej czerwonej róży, w przestworzach marzeń i ideałów. Powracamy z wielkiej podróży pośród chmur i lądujemy… I ja także z powrotem biegnę do mojego zakątka, dwóch metrów kwadratowych bujnej, zroszonej porannym deszczem trawy. Kładę się, krzyżuję ręce na torsie, zakładam okulary przeciwsłoneczne francuskiej firmy „Cardinal” i znów marzę. Zresztą nie jestem już w ziemskich przestworzach, nie czuję swego ciała, lekki, oszołomiony zmieniam wymiar porywany przez zgraję ufoludków, to tańczę kankana, to sambę…
[AS]