Dzieła klasyki literackiej a ich filmowe adaptacje
Adaptacje literatury stały się dziś zjawiskiem powszechnym, nie budzącym zdziwienia ani nie wywołującym sprzeciwu. Każda jednak próba przeniesienia na ekran znanego utworu, zwłaszcza z kręgu z klasyki literackiej nieodmiennie wywołuje emocje.
Dzieło literackie, to utwór piśmienniczy ukształtowany za pomocą środków jakimi dysponuje język (choć odmienny od dzieła naukowego lub utworu publicystycznego), jego szczególny charakter polega na tym, że odpowiada on na estetyczne oczekiwania odbiorców. Film jest natomiast dziełem „wielotworzywowym” – dysponuje nie tylko obrazem, ale także słowem, dźwiękiem i muzyką.
Adaptacja, to przystosowanie się do nowych warunków – nie jest zatem statycznym układem zależności między filmowym a utworem literackim a raczej ponownym wykonaniem projektu dzieła literackiego w tworzywie i języku filmu, w wyniku którego dzieło jest coraz mniej reprodukcją swego pierwowzoru. Powinno zatem oddziaływać na psychikę odbiorcy tak, ażeby odtworzyć uczucia założone przez autora pierwowzoru. Musi zatem przełożyć tekst książki na język filmu, by wywołał u odbiorcy podobne odczucia co tekst w języku. Adaptacja utworu literackiego polega na znalezieniu złotego środka a nie kopiowaniu treści powieści, nie może również z całego utworu pozostawić jedynie tytułu. Warto wspomnieć, że badacze zajmujący się problemami adaptacji filmowych proponują wiele schematycznych podziałów na rodzaje adaptacji wymieniając między innymi: adaptację wierną – bliską literaturze i duchowi pierwowzoru, kontrowersyjną (polemiczną), swobodną – opartą na swoiście rozumianej sympatii filmowego twórcy do pisarza i jego dzieł, twórczą – zwielokrotniającą walory pierwowzoru, czy zainspirowaną tematem literackim stanowiąca przykład niezależnej postawy reżysera.
Filmowe adaptacje dzieła literackiego mogą być udane bądź chybione. W swoim wystąpieniu pragnę poddać analizie trzy adaptacje filmowe.
Udaną, według mnie, adaptacją dramatu Szekspira jest szerokoekranowy film Romeo i Julia, choć zdaniem krytyków literackich zazwyczaj Szekspir nie udaje się w filmie[1] ze względu na bardzo bogatą materię słowną Szekspira.
Romeo i Julia jeden z najbardziej znanych utworów Szekspira, powstał w 1595 roku. Przedstawia historię tragicznej miłości dwojga młodych ludzi, a tytułowi bohaterowie stali się wzorcami romantycznych kochanków.
W filmie Romeo i Julia bogactwo słowa Szekspira zostało zachowane. Bez uwspółcześniania, mimo że towarzyszą mu obrazy przypominające współczesne teledyski. Reżyser przeniósł Szekspira we współczesną, audiowizualną, młodzieżową mentalność. I właśnie ten zabieg zadecydował o sukcesie filmu.
Akcja rozgrywa się USA, co prawda nadal odbywa się w Weronie, ale filmowa Verona Beach jest rodzajem nowoczesnego amerykańskiego kąpieliska. Dwie skonfliktowane rodziny Montekich i Kapuletich przypominają bohaterów telewizyjnych seriali w rodzaju DYNASTII czy DALLAS. Tak daleko posuniętej we współczesność adaptacji Szekspira nie było nigdy dotąd na ekranie. Reżyser od początku do końca zastosował technikę klipową, wręcz telewizyjną. Już w pierwszej scenie widzimy jak prezenterka dziennika telewizyjnego streszcza na małym ekranie historię konfliktu między obiema rodzinami. Na dodatek mówi to posługując się oryginalnym językiem Szekspira, co wywołuje wrażenie groteski, ale w tym przypadku żart jest nosicielem trudnej myśli czy nawet poezji, bo przecież sam Szekspir to właśnie uprawiał. I już w tejże właśnie chwili dostrzegamy kunszt reżysera, który bawiąc się środkami znanymi z teatru dostosowuje je do swoich filmowych potrzeb[2]. Filmowy Romeo i Julia zrealizowany został na nieprawdopodobnym ruchu kamery, często obrazy zmieniają się co pół sekundy. Przypomina to amerykański musical, choć oczywiście musicalem nie jest[3].
„Serce najtwardsze jednakże rozczuli smutna historia Romea i Julii”. Takie są ostatnie słowa w filmie i trudno się z nimi nie zgodzić, bez względu na to czy czyta się tragedię, czy ją ogląda. W role tytułowych kochanków wcielili się młodzi aktorzy. Leonrado Di Caprio i Claire Danes. Film przyniósł Di Capio międzynarodową sławę i uwielbienie nie tylko ze strony nastolatek. Za tę rolę otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu filmowym w Berlinie. Romeo według Luhrmanna to sentymentalny wrażliwie, którego ulubionym zajęciem jest pisanie wierszy. Ale kiedy trzeba, współczesny Romeo potrafi sięgnąć po broń.
Rolę Julii otrzymała zaledwie 17-letnia Claire. Ekranizacja dramatu Szekspira podobnie, jak w przypadku DiCaprio, otworzyła jej drzwi do dalszej kariery. Także krytycy ocenili pozytywnie jej filmowy debiut, gdyż otrzymała kilka ważnych nagród, miin. nagrodę londyńskich krytyków filmowych, nagrodę MTV oraz amerykańskiej sieci wypożyczalni video Blockbuster.
Szekspir w tym filmie okazywał się bliski i przyjazny młodemu widzowi, mimo że dzieli autora tragedii i widza dystans ponad czterech wieków. Nowatorska adaptacja dramatu Szekspira wzbudziła jednak wiele kontrowersji wśród krytyków. Niemniej, ten Szekspir wideoklipowy żyje i nadal jest oglądany.
Drugą adaptacją filmową, która chciałabym przedstawić jest Przedwiośnie (1925). Powieść Żeromskiego jest ściśle związana z sytuacją społeczno-polityczną pierwszych lat niepodległości Polski po ponad stuletniej niewoli, pisarz bowiem zawsze interesował się sprawami ojczyzny, a jego dzieła (w większości) były zaangażowane politycznie bądź społecznie.
Film Filipa Bajona stara się opowiedzieć historię Cezarego Baryki, który wkracza w dorosłe życie w momencie burzliwych wydarzeń politycznych: rewolucji w Baku i oskwie, wojny polsko – bolszewickiej oraz pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości. Nie brak także wątków miłosnych, gdyż po drodze Cezary spotyka wiele pięknych i intrygujących kobiet.
Przedwiośnie nie jest jednak udanym dziełem filmowym[4], z przedstawianych kolejno obrazów nie układa się żadna historia ani przypowieść obyczajowa czy moralna, dająca się uznać za ważną. Jako widz czułam narastające rozczarowanie zarówno życiem Cezarego Baryki, jak i sposobem jego pokazania. Trudno nawiązać z bohaterem nić porozumienia i nie dlatego, że bohater wydaje się anachroniczny. Przecież przedstawiona wcześniej adaptacja dramatu Szekspira (wiele starszego) jest ciekawsza, a postaci tam przedstawione bardziej uchwytne.
W Przedwiośniu odnosi się wrażenie bardzo powierzchownego rozmigotania i braku choćby próby ułożenia całej historii w sensowną całość logiczną. Baryka, główny bohater filmu, zachowuje się od początku do końca w sposób nierealny. Najpierw przyłącza się, będąc w Rosji, do rewolucji. Później jest od niej odepchnięty moralnie z powodu jej zbrodni, wraca do kraju, bierze udział w wojnie z bolszewikami w roku 1921. Potem w Warszawie zadaje się z polskimi komunistami, ale nie może się z nimi dogadać. Wreszcie przyłącza się do ich marszu na Belweder. Można to w pewnym sensie wytłumaczyć szarpaniem się młodego, dojrzewającego człowieka, który wchodzi w dorosłe życie, kierują nim emocje i dopiero tworzy swój światopogląd, więc sprawdza różne dostępne opcje. Ale tutaj trudno dostrzec nawet ów proces dojrzewania.
Reżyser nie potrafił zainteresować w żaden sposób widza postacią Cezarego Baryki. Jeżeli nawet będziemy traktować ten film jako dzieje dojrzewania młodego Polaka w owym czasie, to cóż to jest za dojrzewanie, które się kończy przypadkową śmiercią w wieku 23 lat. U Żeromskiego zakończenie było otwarte: Baryka szedł w pochodzie komunistów na Belweder i tu się powieść urywała. Był znak zapytania. Tego w kinie nie sposób dokonać, bo emocjonalność kina jest taka, że widzowie nie tolerują zakończenia otwartego, oni sobie życzą wiedzieć, co się stało z dojrzewaniem takiego człowieka, życzą sobie móc współodczuwać problemy głównego bohatera. Trudno polubić i przejmować się kimś, kogo się nie rozumie.
Myślę, że za taki obraz Baryki odpowiedzialny jest też Żeromski, bo jego bohater w gruncie rzeczy jest dziwny. Widzimy go jako niedojrzałego do tego stopnia, że w żaden sposób nie możemy się z nim, nawet na zasadzie życzliwości, identyfikować. Te niedostatki były widoczne już wtedy, kiedy Przedwiośnie (powieść) powstało, tylko wtedy było takie napięcie emocjonalne, taka gorączka polityczna, że traktowano tę książkę jako rodzaj poematu prozą, a nie beletrystykę opisującą życie. Czyli coś takiego, co wyraża emocje, a nie musi być odpowiedzialne intelektualnie. Żeby po upływie prawie wieku dostosować ten tekst do myślenia współczesnego człowieka, trzeba było dokonać wielu zabiegów. Autorzy filmu tego nie potrafili. Ogólnie rzecz biorąc, w momencie, gdy oglądałam ten film nie czułam przesłania, jakie winien nieść. Powstał więc przeciętny film, który ogląda się bez żadnych emocji, obojętnie, a później szybko zapomina. Na zainteresowanie zasługuje według mnie jedynie ścieżka dźwiękowa do filmu, którą w całości niemal wypełniają utwory instrumentalne, znalazła się na niej tylko jedna piosenka – promująca film „Wiosna i tak przyjdzie” (Kayah). Skomponowana przez Michała Lorenca muzyka ma charakter ilustracyjny, ale bez szkody słucha się jej także bez filmu.
Sensacją XX wieku okazała się powieść „Władca pierścieni” Petera Jacksona Tolkiena. Filmowcy od wielu lat byli zainteresowani nakręceniem adaptacji tej powieści, która wraz z mijającymi latami zyskiwała coraz większy sukces wydawniczy i sławę najwybitniejszej powieści z gatunku fantasy i jednej z najlepszych w ogóle w literaturze. Adaptacja tej powieści to wielkie przedsięwzięcie produkcyjne. Nie chodzi tylko o ilość pieniędzy zaangażowanych w produkcję, ale również o charakter całego zamiaru. Tak jak Tolkien, pisząc książkę, zamierzył sobie, żeby wykreować kompletny, alternatywny świat, będący harmonijną całością, tak reżyser Peter Jackson postawił sobie za cel stworzenie filmowego świata, który z jednej strony usatysfakcjonowałby wielbicieli prozy Tolkiena, a z drugiej dał widowisko potrafiące olśnić szeroką publiczność. I stworzył – równocześnie trzy ekranizacje kolejnych tomów trylogii.
Reżyser niczego nie zepsuł, za to świat Tolkiena uczynił przejrzystym i klarownym. Uważam, że w filmie czuje się ducha książki i kompletność świata, który został dopracowany w szczegółach.
Jeszcze na wiele miesięcy przed premiera zastanawiano się, czy adaptacja powieści tego rodzaju, która wymaga wielkiej wyobraźni u czytelnika, będzie satysfakcjonująca dla widza w równym stopniu. Wszak, jak mówi przysłowie „poezją jest to, co ginie w tłumaczeniu”. Wydaje mi się jednak, iż reżyser wyszedł z tego trudnego zadania obronną ręka. Nie popadł w sztuczny patos ani pustosłowie, jak również efekty cyfrowe i komputerowe dostosował do potrzeb filmu, tak że nie przerosły one samej treści adaptowanej powieści i nie przyćmiły sensu dzieła. Wielkie środki finansowe pozwoliły zaś na stworzenie rzeczywiście wspaniałych i bliskich wyśnionym, dekoracji, budowanych długimi miesiącami, przez co wyglądają naturalnie i prawdziwie. Oczywiście pojawiają się i wady. Im ktoś jest wierniejszym fanem Tolkiena tym ich może znaleźć więcej, jednak należy pamiętać ze wiele z nich wynika z prostego faktu, iż nie da się przełożyć na film całej powieści, strona po stronie i konieczne są widoczne w końcu skróty akcji.
Druga część ekranizacji trylogii Tolkiena (Władca Pierścieni: Dwie Wieże) jest widowiskiem jeszcze bardziej efektownym niż pierwsza i wiadomo, że odniosła przewidywany sukces komercyjny. Jednak aby stworzyć ten fantastyczny thriller, reżyser musiał zrezygnować z niektórych wątków książki, a nawet – częściowo – z jej atmosfery. Dzięki przesunięciu hobbitów na margines opowieści i wyeksponowaniu Aragorna uzyskał walor filmu akcji. Najlepsza okazała się wielka scena bitwy w Hełmowym Jarze, która wyznacza nowy standard dla tworzonego przy użyciu komputerów widowiska batalistycznego. Aktorzy zeszli na drugi plan i pozostali tam razem z Tolkienem.
Część III (Władca Pierścieni: Powrót Króla) to nie tylko zakończenie, ale i uwieńczenie filmowej trylogii Władca Pierścieni, zrealizowanej przez Petera Jacksona na podstawie kultowego cyklu powieściowego J.R.R. Tolkiena. Monumentalne przedsięwzięcie, w którym połączono pragnienie wykorzystania wszystkich widowiskowych możliwości kina początku XXI wieku z pełną pokory wiernością literackiemu pierwowzorowi.
Powrót króla jest sukcesem: posiada wewnętrzną harmonię i zarazem dobrze się wpisuje w całość trylogii, stając się jej najbardziej udaną częścią. Obrazy są imponujące, wydaje się, że wyobraźnia pisarza oraz idącego jego śladami reżysera nie napotyka na żadne ograniczenia. Powstało wielkie, trzyipółgodzinne widowisko, tak realistyczne, że chwilami trudno uwierzyć, że to wszystko jest bardzo szczególną bajką.
Filmowy WŁADCA stanowi szczytowe osiągnięcie nurtu, który można by nazwać „kinem młodego widza”, ale i dorośli widzowie wyszukają coś dla siebie. Każdy może znaleźć coś, co odpowiada jego emocjonalnym potrzebom, a wszystko dzięki mocy wyobraźni i możliwości ewakuacji z prawdziwego życia i spędzenia pewnego czasu w fantastycznym Śródziemiu, niczym w wirtualnym świecie gry komputerowej.
Podsumowując należy stwierdzić, że przyszło nam żyć w zastanawiającej epoce, która oferuje uczestnikom współczesnej cywilizacji jakby dwa języki kultury: dawnej (pisanej) i nowoczesnej (obrazowej), a obecnie wiele dzieł klasyki literackiej ma swoje ekranowe wersje. Wspólna przygoda filmu i literatury jest więc pasjonującym i swoistym, szczególnym zjawiskiem w kulturze. Nadeszła epoka kontaktów i współpracy obu dziedzin na zasadach równorzędności i partnerstwa. Nic już chyba nie zmieni tego faktu, a nam pozostaje tylko zaakceptować go i znaleźć najlepsze możliwości pogodzenia ze sobą werbalnego i audiowizualnego doświadczenia świata.
Wnioski:
- Film jest wynalazkiem XX wieku i z pozycji współczesnego człowieka (reżysera) dokonywane są adaptacje literatury, a bohater literacki jest interpretowany.
- Wizja reżyserska zawsze różni się od wizji, którą miał kiedyś pisarz.
- Reżyserzy najczęściej polemizują z postawą bohatera dzieła literackiego – interpretują ją, często uniwersalizują, pytają jakby zachował się współcześnie.
- Film z pewnością stanowi szansę nowego, odmiennego zaistnienia dzieł literackich wśród odbiorców, adaptacje w formie bardzo widocznej wprowadzają do społecznej świadomości nazwisko i osobę pisarza, tytuł utworu.
- Warto jednak pamiętać, że nawet najbardziej udana adaptacja, nie zastąpi dzieła literackiego, dlatego dobrze jest przed obejrzeniem filmu zapoznać się z treścią utworu.
- Kino stwarza możliwość szerokiej publicznej dyskusji wokół dzieł literackich, które powracają do nas często właśnie dzięki ekranizacji filmowej.
Autor: Katarzyna
[1] np. HAMLET Z Melem Gibsonem w reżyserii Franco Zeffirellego! Pocztówkowy, uproszczony, mdlący.
[2] Bo przecież któż inny w dzisiejszych czasach miałby opowiadać taką historię jak nie jakiś dziennikarz w programie telewizyjnym?
[3] Ścieżka dźwiękowa wydana na płycie okazała się wielkim sukcesem komercyjnym muzyki filmowej.
[4] Przed rozpoczęciem zdjęć reżyser odwiedził Monikę Żeromską, która jednak do pomysłu ekranizacji kolejnej powieści ojca odniosła się dość sceptycznie i przypomniała twórcy słowa Antoniego Słonimskiego: „Bo z jednego arcydzieła nie można zrobić dobrego filmu”.