Idealiści i marzyciele – zbyteczni czy potrzebni światu?

Leżę i myślę wpatrzony w słoneczne, bezchmurne niebo. Nadeszła wiosna – najpiękniejsza pora roku. A ja – na środku pachnącej łąki, zielonej krainy kwiatów pochłonięty jestem zupełnie czym innym, to tu, to tam przemierzam mój własny, cudowny świat marzeń. Widzę przelatujące ptaki, uciekającego zająca, czuje woń mleczy, stokrotek, fiołków, słyszę szum wody w pobliskim strumyku, ale jestem daleko, gdzie indziej. Mam swój azyl, zakątek, raj i nie chcę go opuszczać lecz zostać w nim na zawsze. Nagle padają na mnie promienie zachodzącego słońca. Gwałtownie budzą mnie z półsnu, siłą wyrywają z pięknego świata, gdzie nie ma przemocy, zabójstw, a panuje miłość, przyjaźń i szczęście. Tam nie pada deszcz, nikt nie zna parasolek, ciągle grzeje słońce, gdzieniegdzie można skryć się w cieniu palm, a wieczorem zobaczyć piękny zachód słońca. A przecież tyle razy mama mówiła mi, abym nosił okulary przeciwsłoneczne! Znów ich jednak zapomniałem i teraz tego żałuję. Byłbym jeszcze w tamtej rzeczywistości, a nie jak w tej chwili otoczony przez szarość i nudę… Ale życie to nie bajka, życie jest trudne, jest wielkim biegiem, maratonem, który trzeba ukończyć, dobiec do mety. Aleksander Dumas powiedział, że: „życie jest wspaniałe, należy tylko spoglądać na nie przez właściwe okulary”. Czy ja, wy – idealiści i marzyciele jesteśmy potrzebni światu? Czy może jesteśmy kulą u nogi, zbędni, źli i przeklęci? Wprost przeciwnie, jesteśmy integralną częścią świata, każdego kontynentu, państwa, miasta, środowiska – skarbem świata wkraczającego zdecydowanym krokiem w XXI wiek, świata komputerów, telefonów komórkowych, odrzutowców, internetu, narkotyków, muzyki elektronicznej – jedyni w swoim rodzaju, oryginalni, dumni i wartościowi „pędzimy” naprzód nie zatrzymywani przez nikogo i… MARZYMY. Jesteśmy optymistami wpatrzonymi w świetlaną, pomyślną przyszłość, czasem dziwni, niezrozumiali przez innych przemierzamy „świata różne krainy”. Bujamy w obłokach, wszystko idealizujemy, ale jesteśmy szczęśliwi, nasze życie ma sens, a naszym ulubionym kolorem jest zieleń – nadzieja, spokój, marzenie. Wielbimy swoich poprzedników, nawet pomimo tego, że często ponosili klęski. I tak czujemy sympatię do Greka Ikara, trzech bohaterów „Lalki”: Wokulskiego, Rzeckiego i Ochockiego, idealisty-społecznika doktora Tomasza Judyma, Hamleta, Don Quichota, Christiana F. czy Baczyńskiego. Darzymy ich szacunkiem, podziwiamy, naśladujemy, ale bogatsi o nowe doświadczenia pragniemy zrealizować swoje cele, nie powtarzać ich błędów, z dżokejką lub okularami przeciwsłonecznymi wiosną i latem kontaktujemy się z „naszymi kolegami” dzięki literaturze.
Ja chciałbym zacząć od prototypu idealisty i marzyciela – syna budowniczego greckiego Dedala. Ikar to zwykły nastoletni chłopak. Wraz z ojcem chcąc uciec z kraju króla Minosa robią skrzydła z piór ptasich sklejonych woskiem. Ojciec ostrzega syna przed lotem, aby nie wznosił się zbyt wysoko, gdyż promienie słoneczne stopią wosk, pióra odpadną i wówczas zginie. Ikar całkowicie pochłonięty lotem zupełnie jak ptak poznaje nieziemskie przestworza, „zatopiony” w swoich marzeniach zapomina o przestrogach Dedala. Wznosi się zbyt wysoko i ginie zniszczony przez słońce. Marzenia, iluzje, złudzenie zgubiły go. Czy warto więc było marzyć? Trudne pytanie. Ikar wznosząc się wysoko poznał sferę dotąd niezbadaną przez człowieka, wniósł więc „jakiś wkład” w dzieje ludzkości. Poświęcił swoje życie, aby zgłębić tajemnicę niebios, osiągnął cel, zrealizował swoje marzenia, spełnił się, a to jest najważniejsze w życiu każdego marzyciela, idealisty, a nawet człowieka. Jego życie miało więc sens, wypełnił misję, a „życie bez sensu jest torturą niepokoju i próżnych pragnień, jest łodzią pragnącą morza i jednocześnie obawiającą się go” (Edgar Lewe Master).
A trójka bohaterów „Lalki” Bolesława Prusa? Czy także jest przedstawicielem narodu marzycieli i idealistów? Oczywiście. Stanisław Wokulski mówił: „A jednakże ten Don Quichote był szczęśliwszy ode mnie. Dopiero nad grobem zaczął budzić się ze swych złudzeń… A ja…” Ten sympatyczny przedsiębiorca zapragnął stać się kimś więcej niż zwykłym obywatelem czy dorobkiewiczem. Chciał zdobyć serce zimnej i bezwzględnej Izabeli Łęckiej „egzystującej w świecie wiecznej wiosny”. Żyjący na pograniczu dwóch światów: romantycznego i pozytywistycznego starał się zostać jednostką światłą i wykształconą. To dla Izabeli postanawia zdobyć fortunę i pragnie zbliżyć się do arystokratycznych kręgów. Dowiedziawszy się o problemach finansowych Łęckich wykupuje ich srebrną zastawę, kamienicę, a następnie spłaca długi. Izabela nie czuje pomimo to żadnej sympatii w stosunku do Wokulskiego, przeciwnie gardzi „pniem z czerwonymi rękoma”. Wokulski zaś beznadziejnie kocha się w Izabeli, idealizuje ukochaną, próbuje popełnić samobójstwo. Nie dostrzega przy tym realiów, tego że jego ukochana jest zimną, dumną i wyniosłą kobietą (bądź antykobietą). Jego miłość jest platonicznym, nieodwzajemnionym uczuciem, które całkowicie zawładnęło Wokulskim. Wokulski przeżywa chwile zazdrości, zwątpienia i upokorzenia. Miłość Stanisława do Izabeli trwała wbrew jego mądrości, miał on bowiem serce romantyka, ale umysł pozytywisty. Mówił: „…któż to miłość przedstawił mi jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennymi kobietami, a szukać niepochwytnego ideału? Miłość jest radością świata, słońcem świata, wesołą melodią na pustyni, a ty co z niej zrobiłeś?… żałobny ołtarz”. Wokulski ponosi życiową klęskę, jak wszyscy jego romantyczni poprzednicy. Na szczęście nie doszło do małżeństwa Stanisława z Izabełą. Nie warto wiązać się z tak obojętną na uczucie osobą, czy spędzać z nią czas. Wokulski jednak pozostaje idealistą, marzycielem nie potrafiącym realnie ocenić rzeczywistości i dlatego przegrywa nieszczęśliwy, zniszczony przez świat nieosiągalnych pragnień.
Do pokolenia idealistów-marzycieli zaliczyłbym także doktora Tomasza Judyma z „Ludzi bezdomnych”. Całe swoje życie poświęcił biednym i chorym rezygnując z życia osobistego, z miłości do Joasi. Dusza Tomasza podobna jest do rozdartej sosny – z jednej strony chce poświęcić się pracy, z drugiej zaś chciałby mieć prawdziwą rodzinę, do której mógłby wracać po pracy. Tomasz Judym jest idealistą, gdyż nie zdaje sobie sprawy z tego, iż sam nie zdoła uczynić wiele, zmienić otaczającego go świata, szarej rzeczywistości. Ponosi klęskę, jest nieszczęśliwym społecznikiem, idealistą, outsiderem, innym niż pozostali.
My, idealiści, marzyciele nie możemy także zapomnieć o Hamlecie czy Don Quichocie. Pewnie niejeden z nas zadaje sobie to pytanie:”«To be or not to be» – that is the question” (z ang. Być albo nie być – oto jest pytanie). Hamlet – duński królewicz ma pomścić ojca i zamordować jego zabójcę Klaudiusza. Jednak refleksyjna natura Hamleta przeszkadza mu w stawieniu czoła zadaniu, które wyznaczył mu los. Czuje się „rozdarty”, zagubiony w ziemskim świecie, szuka prawdy, waha się, jest niezdolny do czynu. To idealista i marzyciel, podobnie zresztą jak Don Quichote z powieści Miguela Cervantesa, który (tzn. Don Quichote) po przeczytaniu kilku romansów rycerskich dochodzi do wniosku, że sam jest rycerzem. Od tej chwili postanawia walczyć ze złem, przemocą, chce naprawić świat. Pomimo wielu klęsk, jakie ponosi nie poddaje się, lecz wytrwale spełnia swoją misję. Nie widzi porażek, gdyż do tego stopnia jest omamiony ideą, marzeniem, złudzeniem.
Marzyciele, idealiści często byli bohaterami literatury. Pisali o nich pisarze i poeci, uwieczniali na obrazach malarze. Ernest Bryll przywołuje postać Ikara w „Wciąż o Ikarach głoszą – choć doleciał Dedal”, Zbigniew Herbert zaś w „Tronie Fortynbrasa” analizuje postawę Hamleta.
Idealizować czy nie idealizować, marzyć czy nie marzyć – pozwolę sobie zadać hamletowskie pytanie. Ideały są jak gwiazdy i jeśli nawet nie można ich osiągnąć, to należy się według nich orientować. Życie idealisty jest jednak ciężkie, jako że z góry większość z nich skazanych jest na niepowodzenie. Przekonał się o tym Zenon Ziembiewicz i ja sam. W pogoni za karierą, biegnąc po wyboistej, trudnej drodze sukcesu czołowy bohater „Granicy” Zofii Nałkowskiej „zgubił” swoje młodzieńcze ideały, zmienił poglądy, stał się inny. Idealistą być jest ciężko. Świat jest jak labirynt, w którym trzeba starać się znaleźć to jedno wyjście. Jeśli się błądzi można się zawieść, stracić siebie – zrzucić starą skórę i przystosować się, przestać być oryginalnym. To prawda, że każdy się zmienia, tak jak obyczaje, moda, światopoglądy, a wszystko pod wpływem świata, trudnej rzeczywistości. Być idealistą znaczy tyle co być nonkonformistą, niesłychanie odważną jednostką krążącą własnymi ścieżkami. Toteż może od razu lepiej zrezygnować, nie być idealistą? Tak naprawdę wszystko zależy od nas samych – czy jesteśmy silni czy słabi. Bohaterka reportażu Christiana F. z „My, dzieci z dworca ZOO” w rzeczywistości także należy do idealistek. Marzy o kopalni wapieni, odległej krainy, gdzie nie byłoby niczego z ziemi – zła, kapitalizmu, bezdusznego systemu:
„W tej niesamowitej dolinie jesteśmy zupełnie sami. Zawsze sobie wyobrażamy, że po zakończeniu eksploatacji kupujemy tę kopalnię. Wybudowalibyśmy sobie na dole chałupy, założylibyśmy olbrzymi ogród, trzymali zwierzaki i mieli wszystko czego trzeba do życia. Jedyną drogę prowadzącą na dno kopalni chcielibyśmy wysadzić w powietrze. Bo i tak nie mielibyśmy ochoty wrócić kiedykolwiek na górę”.
Chyba do końca nie wierzy temu, co myśli. Nawet jest świadoma tego, że będzie musiała dalej egzystować na Ziemi – planecie ludzi małych, dużych, dobrych, złych, realistów, idealistów czy marzycieli. Idealizm przegrywa, wyjściem awaryjnym w przypadku Christiane F. stają się narkotyki.
A może marzenia? Z pewnością tak. Sfera marzeń o wiele różni się od sfery idealizmu. Można marzyć jednocześnie nie idealizując. Marzenia mogą się spełnić. A czy jest możliwe życie bez marzeń? Nie! Marzenia są jak barwy z palety: czerwona, żółta, pomarańczowa, niebieska, błękitna, seledynowa, zielona, malują nasz świat i życie. Dzięki marzeniom stajemy się posiadaczami élan vital = siły życia, jak mówił Henri Bergson, jeden z filozofów francuskich. Dlatego teraz – ja również uciekam daleko, biegnę przez pola, ścieżką zmierzam ku oddalonej przestrzeni, ale potykam się. Upadam. Nie poddaję się jednak lecz wstaję i ze zdwojoną siłą pędzę do mojego zakątka, dwóch metrów kwadratowych bujnej, zroszonej porannym deszczem trawy. Kładę się, krzyżuję ręce na torsie, nakładam okulary przeciwsłoneczne francuskiej firmy Cardinal i odpływam… Znów marzę, nie zważam już na otoczenie, nie obchodzą mnie ani warkot przejeżdżającego obok traktora, odgłosy jakichś ludzi, nie rozumiem ich… Zresztą ja już nawet nie jestem w ziemskich przestworzach, nie czuję swego ciała, lekki, oszołomiony zmieniam wymiar porywany przez zgraję ufoludków to tańczę kankana, to sambę… Ja przecież – kocham MARZYĆ…


[AS]