- Góry stały się dla poety źródłem natchnienia.
- Bohaterem twórczości Tetmajera poruszającej tematykę gór byli u Tetmajera również ludzie.
- W przypadku tego utworu jest to Janosik, zbójnik silny fizycznie i odważny.
- Zgodnie z pewną tendencją poety wiersz jest jednym z przykładów częstego stosowania w tytułach imion i nazwisk bohaterów.
- Kierował się on swoistą sprawiedliwością społeczną (zabierać bogatym, oddawać biednym).
- Janosik stał się jako postać literacka stał się symbolem społecznej sprawiedliwości i solidarności.
- Tetmajer wyraził w tym utworze tęsknotę ludową do bohatera, który zniesie wiekową przepaść społeczną.
Pagórami, wzgórzami, równiami
szedł Janosik i z towarzyszami
Iliczyk, Gajdoś, Baczyński, Surowiec
szli poza nim przez bór i manowiec.
A wokoło była pustka dzika,
dzika pustka, siostra Janosika,
Janosika siostra, matka, żona,
dzika pustka, sercem ulubiona,
ulubiona sercu, oczom, duszy,
górska pustać, którą wiatr się puszy.
I ujrzeli miasta pod górami,
białe miasta z białymi wieżami,
i winnice ujrzeli kwitnące,
i po łąkach stada stąpające;
zobaczyli zboża jak makaty
i jak gwiazdy na niebiosach kwiaty,
i Dunaju rzekę modrosiną,
której wody aż do morza płyną,
i patrzyli z pagórów uprzejmie
na tę ziemię, jak oko obejmie,
i patrzyli na nią po przyjaźni,
ci zbójnicy wierchowi i głaźni.
Nie o złoto im szło ani srebro,
mieli złota schowanego dość,
mieli srebra aż pod piąte żebro,
że jak jodły z niego mogli róść,
jako jodły, gdy obsypie śnieg,
a Tatr łańcuch tego skarbu strzegł.
Nie o złoto i srebro im szło
ani chcieli rąk czerwienić krwią,
ani chcieli na świat trwogę siać,
ni żupanom znać o sobie dać;
niech niedzicki i orawski gród
śpi spokojnie, patrząc w głębię wód;
lewoczański i koszycki graf
niech dumają, że Janosik praw…
Hej, praw on im! co łupieżą lud,
co słowiański piją pot i krew!
Lecz Janosik chce wesołych nut,
austriackich, modrookich dziew,
bo go walka strudziła i bój
i utrudził zbójowania znój.
Jam odbierał możnym i ubogim
dawał z możnych uzbierany łup;
jam w jedwabiu plątał ręce drogim
i wieśniaczkom go rzucał na ślub,
com go kupcom na gościńcu wziął,
a w królewskie ornaty jam dął!…
Tak se myślał i poszedł przed siebie,
bo on chodził jak orzeł po niebie.
Hej! – powiada mu Surowiec. – Ano
widzę karczmę przed się murowaną,
jeśli chcemy dusze poweselić,
prosto do niej jak z flinty wystrzelić.
Popatrzył się Janosik pod słońce,
popod palce od blasku jarzące,
i powiada po niedługiej chwili:
dobrze, chłopcy, tam będziemy pili…
A gdy przyszli do karczmy, do białej,
austriackie dziewki tańcowały,
austriaccy tańcowali chłopcy –
poglądnęłi, że przybyli obcy.
Wszedł Janosik do karczmy, do białej,
stanął we drzwiach, jak dąb okazały,
jako dęby towarzysze za nim,
w drogiej zbroi, w ubiorze nietanim.
Siedli za stół, kazali dać wina,
austriacka pojrzała drużyna,
muzykowi do garści dał – naści! –
sam Janosik dwanaście dukatów.
Powstał Cygan: co mam zagrać waści?
A Janosik: graj sam, do stu katów!
Nie dla siebie ja płacę twą pracę,
graj tym dziewkom! Za ich taniec płacę
i funduję im tutaj zabawę,
co na Austrię pójdzie i Morawę!
Wstali na to austriaccy chłopcy,
od siekiery i cepów parobcy,
obstąpili kołem Janosika:
Ktoś zacz?! – krzyczą. – Hajże na zbójnika!
Nam tu twego nie trzeba płacenia!
A Janosik brał dziewcząt spojrzenia.
Nam tu twego nie potrzeba złota!
A dziewczęta pociąga ciągota.
Nam tu takich nie potrzeba gości!
A Janosik podgrnął od lubości,
bo ile ich było w karczmie tam
krasnych dziewek, malowanych lic:
wszystkich serca wziął Janosik sam,
patrzał, płonął, o tłum nie dbał nic,
aż nareszcie, gdy mu byli blisko,
rzekł w to mrowie, jak na pośmiewisko:
Powitania przyjmcie czestne słowo,
Austriacy, a na bok ten gniew,
ja wam waszych nie uwiodę dziew,
ja se będę tańczył z cesarzową.
Oniemieli, potem w głośny śmiech,
aż zajękło na strychu od ech,
a Janosik kazał podać pióro,
skrobnął nożem, zaczernił miksturą.
Najjaśniejsza cesarzowa pani –
tak do Wiednia pisał nieobdalno –
tańcują tu dziś twoi poddani
i my tutaj zaśli drogą halną,
do twojego niemieckiego kraju,
spopod Fatry, Matry, ku Dunaju,
od tatrzańskich dolin staroleśnych
het do twoich dziedzin białowieśnych,
ja, Janosik, Ilczyk i Baczyński,
polski szlachcic, wnuczek starościński.
Ale nam tu bronią swoich dziewek,
a zatańczyć mamy też ochotę,
proszę, pani, zawdziej przyodziewek,
kolce w uszy i trzewiki złote,
w złotych bulkach przyjedź do połednia,
bo inaczej ja pójdę do Wiednia.
Taki popadł na Burg cały strach,
że aż stary zadygotał gmach,
bo Janosik posłał pismo swoje
przez Gajdosia na złote pokoje.
Zawołała cesarzowa pani:
Słudzy moi i moi poddani,
prince, grafy, burgrafy, barony,
wołajcie mi huzarów szwadrony,
zaprzęgajcie mi paradne kocze,
dworskie panie niech się w strój obleką,
niech się sama w strój świetny obłóczę,
bo Janosik tu stąd niedaleko!…
Rozbiegły się grafy i barony
wraz z lokajstwem na wsze cztery strony.
Zadudniało na dunajskim moście –
karczmarz mówi: jadą nowi goście!
Tłum pogląda i oczom nie wierzy:
cesarzowa w odświętnej odzieży,
cesarzowa, Maryja Teresa – – –
Gott im Himmel! Krajckrukskriks! Her Jessa!
Wypadł karczmarz i wypadli chłopi,
łby pogięli z kudłami z konopi,
na kolana popadali kołem,
a Janosik siedział poza stołem,
febra nimi od strachu potrząsa,
a Janosik gryzł czarnego wąsa.
Ozwała się cesarzowa pani:
Jak się macie, słudzy i poddani?
Czy w tej karczmie, Dei Filii Mater,
jest Janosik, przybyły od Tater?
Drżącym słowem landwójt się ozowie:
są tu jacyś okropni zbójowie,
najjaśniejsza pani cesarzowo,
a jenerał ich rzekł takie słowo,
za które go stryczek będzie niańczył:
że on z tobą, pani, będzie tańczył!…
Rzekła na to cesarzowa: głupi!
Zamknij, gębę, boć ją kat obłupi!
Chcesz ty Burg mój i moją stolicę
w pył obrócić i przemienić w nice?
A czy nie wiesz, ty, barania głowo,
co to wyzwać moc Janosikową?
A czy nie wiesz, ośle zatracony,
że on góry podnosi ramiony?
A czy nie wiesz, ty, kpie znad Dunaja,
że on ludzi rozbija jak jaja!?
Spuścił głowę landwójt ledwo żywy –
konie w koczu potrząsały grzywy,
potrząsały grzywy spod huzarów,
a łydkami dygotał huf parów;
austriackie wystraszone pany
harcopami podpierały ściany.
Wstał zza stołu Janosik w czerwieni,
bo miał serdak czerwieniućki nowy
i na portkach sztof karmazynowy,
i wystąpił poprzodku do sieni,
a poza nim towarzysze jego
zbrojni, strojni, a oczyma żegą.
I pokłonił się Janosik pięknie,
na kolano lewe on przyklęknie.
Nie klękam ja tu przed cesarzową,
ale składam dank za moje słowo
i nawet was pocałuję w rękę,
żeby moją okazać podziękę,
bobym iście, byście nie przybyli,
na wasz Wiedeń musiał iść tej chwili
i tak grzecznej, jako wyście, pani,
mury musiał pogruchotać w dani…
Na tak piękne jego zaproszenie
cesarzowa wstąpiła w podsienie.
A gdy puścił ją, wstawszy, przed sobą,
pańską w karczmę wstąpiła osobą.
Hej! Cyganie! – Janosik zawoła. –
Zagrajże mi ozwodną dokoła,
zagra j że mi na nutę, na żywą,
sto dukatów naści tu na piwo!
I rzucił mu, wydostawszy z pasa –
Janosika chce potańczyć krasa,
Janosika chce potańczyć siła,
co mur łomła i góry nosiła.
(Cyganowi psu dukatów isto
dał Janosik tam dwanaście i sto!)
I zdjął kołpak z głowy dziany złotem,
w dyjamenty kołpak naszywany,
złotem śmignął po ziemi, jak błotem,
brylantami rafnął ziem, jak piargiem –
hej! cesarko! proszę z sobą w tany,
niech się dziwią aż za Nowym Targiem!
I pokłonił się do stóp szeroko,
a muzykom rzucił jasne oko.
Ci wycięli smyczkami od ucha,
aż z strun iskier prysła zawierucha.
A od okien Surowiec z Ilczykiem
i z Gajdosiem gardłem wiodą dzikiem:
„Werbuje, werbuje cysarka Tereska,
już powerbowała, kany jaka wieska!
Byli tu rajtary, pytali się o nas,
stryła im maciory, co im było do nas!
Werbujom, werbujom i na siłę bierom,
nasi horni hłopcy ka się popodziejom!
Howałaś mię, matko, jak psenicne zarno,
teraześ mię dała cysarecce darmo!
Cyli na miastecku, cyli na dziedzinie,
kie mię kulka trefi, to mię śmierzć nie minie!
Nie umrem na ziemi, umrem na koniowi,
jak z konia polecem, sabla mi zazwoni!
Syćko popatrzujem ku temu Giewontu,
ni mogem utrzimać głowicki do frontu!…
Kiek na wojnę jehał, ociec na mnie wołał:
wróć się, synu, wróć się, bo ja cię odhował!
Synacku, przy wojsku nie zabacuj o tem,
żeś pasał krowicki u matki pod płotem!
Płakała dziewcyna trzy godziny do dnia,
ze jej kohanecka zabrali do ognia!…”
Tak śpiewali, taką pieśń,
ty, Cyganie, ognia skrześń!
Ognia skrzesaj, iskry z strun,
sto tysięcy zapal łun!
Nie pytaj się: kto – ni: co?
Graj, bo płacą! Graj, bo tną!
Cesarzowa poszła w tan,
chwiał się jej perłowy wian.
Cesarzowa w taniec szła,
dyjamentów po niej mgła.
Cesarzowa w taniec idzie,
a barony stoją w glidzie.
Żółte łby i długie nosy,
stoją Niemcy jak w rząd kosy.
Stoją damy jak w rząd grabie
i wieśniacy, chłop przy babie.
Cudują się sami sobie,
czy na jawie są w tej dobie?
A Janosik, na kształt króla,
z cesarzową sobie hula.
Stanął przed nią, cupnął wprzód
prawą nogę, lśniący but.
Lewą piętą wyciął w tył
w dyle karczmy, co miał sił.
Prawa – lewa – krok za krok,
w tył się cofał, wparty w bok,
a z podkówek leciał blask
i z karczemnych dylów trzask.
Cesarzowa – suknia w dłoń –
jak z obrazu sunie doń.
Dudni karczma, trzask i puk,
sam Janosik grzmi stem nóg!
Gdy się zwyrtnie jako wiatr,
strojem szumi jak wiatr z Tatr.
Cesarzowa w perły dzwoni,
to ucieka, znowu goni.
A co przyjdzie ku muzyce,
to uśmiecha się jej lice.
A szeleści atłasami,
jak w jesieni wiatr liściami.
Gdy skończyli, usiadła na skrzynię –
obskoczyli ją grafy, grafinie.
A ona im powiada w te słowa:
„To mi tancerz, jakem cesarzowa!
Na Wielkanoc, dwie mile za Lincem,
tańcowałam z Lichtensztajnem princem.
Tańczył ze mną królewic francuski,
Kurfirst saski i gesantter pruski.
Feldmarszałek książę Esterhazy
tańczył ze mną w Budzynie dwa razy.
Wszystko byli to wielcy tancerze,
ale wszystkich niech ich kaduk bierze!
Przy zbójeckim tym halnym hetmanie
znam dopiero, co jest tańcowanie!”
Tak Janosik tam zatańczył, gdy go zdjęła chęć.
Grzmiała karczma od wiwatów na mil wkoło pięć.
Grzmiała jeszcze, gdy odchodził, gdy wracał do gór,
uderzyła jego sława o wiedeński mur,
hej, od Wiednia aż do Budy grzmiała jego sława,
powtarzała ją Orawa, Cisa, Sawa, Drawa,
Dunaj, Wisła i Dunajec, i głęboki Wag,
tak on tańczył, on, co zamki butem miął na prag,
tak on tańczył, on, co biednym z możnych dawał łup
i słowackim stał dziedzinom jak słoneczny słup,
przed którym się Węgry gięły, aż go im wydała
własna rodna, hej! Słowianka urodnego ciała,
własna rodna Liptowianka – – zwisł na szubienicy,
a po całej jęk słowackiej popłynął ziemicy.
Tak Janosik tańczył z cesarzową
niedaleko Wiednia i Dunaju.
Hej! Powiedzcie wy wichrową mową
stare Tatry, wy, grodzie do kraju,
hej, powiedzcie, jacy byli ptacy,
jakie orły i jacy junacy!