Jurand ze Spychowa był samotnikiem. Żył na granicy między Mazowszem a ziemiami Krzyżaków. Jego jedynym celem było „zabijać”. Mordując, mścił się za śmierć ukochanej żony, którą niegdyś zabili zakonnicy krzyżaccy. Niemal każdego dnia Jurand wyruszał z położonego wśród bagien Spychowa, by palić krzyżackie osady i siać śmierć między Krzyżakami. Jego nienawiść była ogromna. Jedynym szczęściem, jakie mu pozostało, była córka Danusia. Dziewczynka ta kochała swego ojca bardzo mocno, co podnosiło na duchu Juranda.
Gdy została porwana, rycerz ze Spychowa wpadł we wściekłość. Wiedział, że czynu tego dopuścili się Krzyżacy. Mimo iż serce jego rozrywały nienawiść i ból, postanowił być pokorny i wypełniać wszystkie polecenia zakonników. Chciał za wszelką cenę odzyskać ukochane dziecko. Oszukany i sponiewierany, cierpiał w ciemnościach lochów zakonu. Potwornie okaleczony, został przywieziony do Spychowa. Ciągle zadawał sobie pytanie: „gdzie jest Danusia?”
Całe dnie spędzał na modlitwie i czekaniu na wieści o niej. Czytając Pismo Święte, uświadomił sobie, jak źle postępował.
Gdy przyprowadzono mu pojmanego Zygfryda, oprawcę córki, odrzucił zemstę i wypuścił zakonnika na wolność. Postąpił według swej nowej idei, która narodziła się z Biblii i cierpienia. Stał się litościwy i miłosierny. Jego wzorem był Jezus.
Największym ciosem dla Juranda była nagła śmierć córki. Wtedy to kompletnie zamknął się w sobie. Utracił świadomość i władzę w nogach. Ze zgonem ukochanej istoty odeszła także jego dusza.
W pewien czas później rycerz ze Spychowa zmarł.
Uważam, że Jurand był bohaterem, choć na początku zachowywał się jak rozbójnik. Cenię go za odporność i silną wolę. Godna pochwały jest także nagła zmiana jego poglądów na świat. Zazdroszczę mu niezwykłej wytrzymałości na tak wielkie przeżycia.
Dla mnie Jurand ze Spychowa zawsze jest i będzie bohaterem.
[ET]