W jakiej postawie i w jakich słowach wyraża się religijność Soni?

„Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” – powiedział Bóg i, wieńcząc swe dzieło stwarzania świata i człowieka, uczynił mężczyźnie wielki prezent – stworzył kobietę. Pobłogosławił parze pierwszych ludzi i dał im wszystko, co było potrzebne do wspólnego budowania szczęścia. Odtąd mężczyzna nigdy nie zaznał spokoju – wszak to właśnie kobieta popchnęła go do grzechu, wskutek którego bramy Edenu zostały dla obojga zamknięte. I wówczas rozpoczęła się wielka przygoda człowieka – jego życie na ziemi.
Przez wieki mężczyźnie towarzyszyła kobieta. Ten wielbił ją i przeklinał zarazem. Wysławiał jej moc i siłę, jednocześnie nazywając „puchem marnym”. A kobieta? Tak skomplikowana, że niepodobna odkryć ją zupełnie, zdolna do najwyższych poświęceń i największych podłości, godna i wielka, zimna i hołdująca materii.
I właśnie takie kobiety na przestrzeni lat opisywali pisarze i poeci. Czasem zepsute i puste, czasem wielkie duchem – dźwigające z godnością na swoich barkach wielkie cierpienia.
Z pewnością do tych drugich zaliczyć możemy Sonię Marmieładową – bohaterkę powieści Fiodora Dostojewskiego pt. „Zbrodnia i kara”.
Kim była Sonia? Była osiemnastoletnią Rosjanką, córką popadłego w alkoholizm urzędnika Marmieładowa. Ojciec nie był w stanie zapewnić rodzinie godnego bytu. Dzieci i żona często głodowały, nędznie egzystując w małym, zimnym, wynajętym pokoiku.
Niewykształcona Sonia starała się zarobić choć parę kopiejek szyjąc koszule, ale często nie dostawała za swoją pracę zapłaty, a macocha wytykała jej, że jest jedynie darmozjadem, z którego nie ma żadnego pożytku. Zdesperowana dziewczyna widziała tylko jedno rozwiązanie, uważała, że jedyną szansą na polepszenie bytu całej rodziny jest uczynienie ofiary z jej własnej godności. Dlatego została prostytutką. Natychmiast potępili ją właściciele wynajmowanego jej rodzinie pokoiku, co oznaczało, że musi wyprowadzić się od najbliższych. Zamieszkała więc gdzie indziej i mogła odwiedzać ich tylko nocą – aby nie przynosić wstydu. Dla świata stała się jawnogrzesznicą pozbawioną godności i niewartą jakiegokolwiek szacunku.
Dlatego uciekła się do Boga. Całym swym sercem zaufała Jego miłosierdziu i wierzyła, że On jej nie potępi. Razem z Lizawietą – także prostytutką – często czytały Biblię – dla nich prawdziwie świętą Księgę; modliły się, choć wiedziały, że nie są godne boskiego przebaczenia.
Sonia nigdy nie była pyszna, nie czerpała satysfakcji z wykonywanej profesji:

„Snadź cała ta hańba musnęła ją tylko mechanicznie. Prawdziwa rozpusta jeszcze się nie włączyła do jej serca ani jedną kroplą. Ta istota zachowała jeszcze czystość serca”.

Zawsze pozostała pokorną i dobroduszną osobą, otwartą na cierpienia i ból innych ludzi. Właśnie taka była w stosunku do Raskolnikowa, młodego zbrodniarza. Pokochała go miłością pierwszą i czystą. To właśnie Soni Raskolnikow przyznał się do popełnienia zbrodni. Przedstawił jej także swoją teorię postrzegania człowieka w świecie – dla niego był on wszą. Dziewczyna nigdy nie zaakceptowała tego poglądu, bo dla niej stworzenie Boga – na Jego obraz i podobieństwo – nigdy nie było równe wszy. Choć uważała się za niegodną ludzkiego szacunku, nigdy nie określiła się tym mianem, nigdy też nikogo nie potępiła. Pokornie i cierpliwie znosiła wszelkie cierpienia, nie skarżąc się na swój los. To właśnie szczera i dobrowolna pokora była wyrazem jej religijności. Sonia – jawnogrzesznica – była tą „najmniejszą”, tą, która się uniża, aby mogła zostać wywyższona.
Gdy Raskolnikow powiedział jej o tym, że zamordował, absolutnie nie usprawiedliwiła go – wbrew temu, że „miłość wszystko wybaczy” – ale mając jasno sprecyzowaną hierarchię wartości potrafiła zło nazwać złem. Miała „tak” za tak, „nie” za nie – bez światło-cienia – jak ujął to Norwid. Wiedziała, co ma zrobić. Rada, aby móc kiedyś żyć w zgodzie z własnym sumieniem, aby się odkupić. Rozwiązanie było radykalne:

„Przyjąć cierpienie i odkupić się przez nie – oto co trzeba”.

Kazała mu „pokłonić się całemu światu” – wszak pokłon to akt pokory – zarówno przed samym sobą, jak i przed innymi przyznać się do popełnionej zbrodni. Nie bać się wstydu.
Ale Raskolnikow długo jeszcze zmagał się z samym sobą, nie wiedząc, jak ma postąpić. A Sonia? Ona po prostu kochała. Tą prawdziwą miłością – z hymnu św. Pawła. Miłością cierpliwą – przecież Rodia nigdy nie wyznał, że ją kocha. Co więcej – traktował ją bardzo źle, grubiańsko, nieprzyjemnie, a ona kochała, miłością bezinteresowną – nie pragnęła za swoje uczucie niczego w zamian, miłością, która nigdy nie uniosła się pychą – zawsze pokorną, miłością, która nie pamiętała złego. Na Syberii, po wielu perypetiach, gdy Raskolnikow zrozumiał wreszcie, że ją kocha, dziewczyna wybaczyła mu każdą niechęć, czując bezgraniczne szczęście, miłością, która do końca zaufała miłości Najwyższej – Bogu.
To właśnie dzięki wielkiej, ocalającej wierze Soni, Rodia „zmartwychwstał”.
Więc kim tak naprawdę była Sonia? Prostytutką – jawnogrzesznicą i aniołem jednocześnie. Z miłości do bliźnich poświęciła całą siebie, gdyż wyżej ceniła dobro innych niż własne. Niczym romantyczna kochanka, pozostała na zawsze wierna swej miłości. Najwyższym dobrem, bez którego byłaby niczym, był dla niej Bóg. Godnym podziwu jest fakt, że nigdy w Niego nie zwątpiła, nie zawahała się ani razu, po prostu zaufała słowu i w Nim szukała pokrzepienia i nadziei. Ta niemoralnie żyjąca osoba, była prawdziwą chrześcijanką, perfekcyjnie wypełniającą najważniejsze przykazanie – Miłości. Spalała się dla Raskolnikowa, ale ile światła mu dała…
Uczyła go żyć tak, by nigdy nie zburzyć bożego porządku, żyć nie zatrzymując się na zakrętach, ale pokonując męki i przyjmując cierpienia, żyć z godnością i prawdą, wierząc Temu, który wskrzeszając Łazarza udowodnił, że sam jest Życiem i Jego dawcą.
Sonia nie obdarowała Raskolnikowa odwagą do życia, ale spowodowała, że poczuł jej głód, gdyż pokazała mu siebie – człowieka odważnego, który nie bał się zaufać. Człowieka prawdziwego i pokornego. Wielkiego przez swą małość. Bo, jak powiedział Albert Camus:

„Nie trzeba robić wszystkiego, aby stać się wielkim człowiekiem.
Być człowiekiem to już coś wielkiego”.
[MPi]