„Nasze wielkie dobro, miłość ziemska, jest zarazem tak wielką pokusą, że potrafi zrodzić w nas pytania, czy Bóg jest bezsilny, czy zły, a więc grzech zwątpienia. Królestwem szatana nie były tylko wieki średnie – i dzisiaj Zły harce wokół nas wyczynia i nas w nie wciąga”.
L. Kołakowski „Rozmowy z diabłem”
Tak, to właśnie moja ostatnia lektura skłoniła mnie do tych przemyśleń na temat zła, a co za tym idzie, także dobra, naszego miejsca w swego rodzaju „esencji świata”. Dla mnie bowiem te dwie przeciwstawne moce od wieków otaczają człowieka, a co ważniejsze, tkwią w nim samym (wypełniają istnienie).
Bez zła podobno nie byłoby dobra, bo nie potrafilibyśmy go dostrzec.
Zło to pojęcie zawsze negatywne, zawsze też budziło moje zainteresowanie, pociągało jako motor wielu działań, fascynowało „wielością odmian”.
Zatem, wracając do definicji: filozofowie mówią, że jest to to, co przeciwstawiamy dobru. Zło moralne – wyrządzone przez człowieka, krzywda, przemoc wobec innego istnienia.
Istnieje też zło inne – nieszczęścia ze strony losu, bez winy prowokacji – choroby, śmierć, ból, kalectwo.
I filozofia, i literatura stawiają zatem pytanie: dlaczego człowiek zło czyni?! Ponieważ jest to przynależne jego naturze, ponieważ nie jest istotą doskonałą.
Dylemat ten wciąż istnieje i istnieć będzie nie rozwiązany. Zło jest bowiem nieodłącznym atrybutem ludzkości. Gdy mówi się, że różni nas od zwierząt umiejętność mowy, pisma, śmiechu – dodać trzeba jeszcze: zdolność do czynienia zła. Nie potrafią tego inne stworzenia. I nie wszyscy ludzie, nie w równym stopniu.
Historia zna wielkich zbrodniarzy, literatura, film rejestrują zbrodnię, pytają o zalążki, uwarunkowania, które przyspieszają jej rozwój.
W moich rozważaniach sięgnę zatem do przykładów. Pozwolę sobie przywołać nieśmiertelnego Shakespeare’a. On to bowiem w swoich dramatach chyba najpełniej pokazał złożoną prawdę o człowieku – w tym zło.
Bez względu na pierwszą przyczynę, jednostka uwikłana w zbrodnię, raz złamawszy prawa moralne, nie cofa się przed niczym.
To gorzka prawda o homo sapiens, dostrzeżona także przez romantyków, znalazła kontynuację np. w „Balladynie” Słowackiego. Zło rodzi zło. Paradoksalnie jednak Balladyna sama wymierza sobie karę – gdy decyduje się jako królowa sprawować sprawiedliwe rządy. Wydaje na siebie wyrok – a wykonawcą jest „piorun z jasnego nieba”. To kolejna prawda – zło nie może zaowocować sprawiedliwością i zawsze zostaje ukarane.
Jednak czy istotnie? Ta stara maksyma ludowa nie zawsze funkcjonuje w naszym życiu. „Licho złego nie bierze” – to jakże trywialne stwierdzenie w pełni oddaje historię wielkich zbrodniarzy, takich jak Stalin czy Hitler.
Wielu zadawało sobie pytanie: skąd tak ogromny ładunek zła? Chora psychika, wypaczone idee, czy rządza władzy (jak w przypadku Makbeta)?
Nie wiem! Jednego jednak jestem pewna – przez nich cierpiały miliony, oni odpowiedzialni są za zbrodnię totalitaryzmu. Warto wspomnieć przy temacie zła koszmary przypadające na wiek XX. Getta, obozy – epoka pieców i masowej zagłady. Powszechna śmierć, głód, strach, wyczerpanie ponad siły, utrata wolności i ból.
Wojna stała się zatrważającym eksperymentem – sprawdzianem człowieczeństwa. A, co paradoksalne, to „ludzie ludziom zgotowali ten los” (Z. Nałkowska „Medaliony”).
Sami więc możemy być sprawcami zła. Niewiele trzeba, by tryumfowało w historii ludzkości, by wybuchło uśpione w czasach pokoju i prawa.
Napisałam „w czasach pokoju i prawa”. Ale czy teraz nie mamy do czynienia ze złem? Odpowiedź jest chyba jednoznaczna. Począwszy od ekranów kin („Funny Games”, „Koniec przemocy”, „Dekalog”), media, prasę, na codziennych wydarzeniach skończywszy – jesteśmy faszerowani brutalnością i przemocą, brakiem wartości.
Nie zapominajmy – zło rodzi zło, łatwo zasiać „plugawe ziarno” w niejednym z nas.
Właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że pisząc o złu nie sposób pominąć osoby Szatana. Czy to właśnie on jest tym podłym siewcą – czy może tylko jedną z dróg, obiektem wyboru. Przyjemniej nam myśleć, że jest ktoś, kto namawia, kusi, pasie brzuch zbrodniami ludzi – zwalniamy wtedy siebie od odpowiedzialności.
Lucyfer, zbuntowany Anioł, który wciąga w piekielne czeluście – czy odwieczny symbol buntu (Staff „Deszcz jesienny”, wiersze Micińskiego) wzbudzający współczucie, cierpiący.
Diabeł młodopolski symbolizuje grzech, ale w epoce schyłkowości i nirwany niewiele ma do zrobienia i przeraża go własne dzieło zniszczenia, czasem zaś staje się dla ludzi Bogiem. To doktor Woland z „Mistrza i Małgorzaty”, Mefistofeles z „Fausta” czy ludowy diablik z „Pani Twardowskiej”.
A dziś, dla mnie i moich rówieśników – chyba Szatan „zło wcielone” – ale tylko symbolicznie. Bardziej boję się bowiem zła tkwiącego w człowieku. Niesamowitej siły niszczącej, z której mocy często nie zdajemy sobie sprawy. Zło, które raz wyzwolone czeka tylko, by znów zaatakować, kryjąc się pod różnymi postaciami. Od epidemii, chorób i nieszczęść począwszy na ludobójstwie skończywszy.
[AW]